Ocean wydaje się pięknym niebezpieczeństwem. Nieodgadniona głębia, która skrywa wiele tajemnic pociąga ryzykantów. W końcu trudno odgadnąć, co przyniesie natura, a możliwość przekraczania niewidzialnych granic wydaje się niezwykle kusząca. Donald Crowhurst (Colin Firth) postanowił postawić na szali wszystko, co posiadał, by udowodnić sobie i swojej rodzinie, że niemożliwe może stać się realne, kiedy bardzo czegoś się pragnie. Zdecydował się na szaleństwo, czego niestety nie można powiedzieć o Jamesie Marshu. Na głęboką wodę to poprawne kino biograficzne, które głównie stawia na dobre aktorstwo sprawdzonych Brytyjczyków.
Marzenie amatora
Donald musi podjąć desperackie kroki. Na utrzymaniu ma całą rodzinę: żonę i trójkę dzieci, a jego biznes zaczyna odnotowywać straty. Kiedy słyszy o Francisie Chichesterze, który samotnie opłyną Ziemię, dokonując jednego krótkiego postoju w Australii, zapala się do pomysłu o samotnym rejsie. Dodatkową motywacją jest wyścig ogłoszony przez Sunday Times Golden Globe. Stawką są ogromne pieniądze, sława i prestiż, ale przede wszystkim przyszłość całej rodziny. Uczestnicy mają samotnie opłynąć glob bez żadnego przystanku na lądzie. To prawdziwe wyzwanie dla żeglarza amatora, który na wodzie spędza weekendy z rodziną. Brzmi jak szaleństwo? I takim też się staje, kiedy Don zaczyna się zmagać z czasem, brakiem środków finansowych i presją otoczenia. Sponsorzy chcą odzyskać swoje pieniądze, a prasa tylko czeka na sensację: czy Crowhurst będzie człowiekiem, który najszybciej opłynął kulę ziemską?
James Marsh z uwagą przygląda się postaciom, które odgrywają kluczową rolę w tym poruszającym dramacie ojca, męża i marzyciela. Skupia się nie tylko na Donie osamotnionym na katamaranie własnego projektu, ale również na żonie, która wbrew własnym oczekiwaniom została wplątana w rozmowy z prasą i samodzielne dbania o utrzymanie domu. Rachel Weisz doskonale sprawdza się jako skrzydłowa w opowieści o bohaterze amatorze, który porwał się z motyką na słońce. Jednak Na głęboką wodę to aktorski popis Colina Firtha. Brytyjczyk ponownie udowadnia, że potrafi budować postaci na głębokich emocjach, którym zdecydowanie bliżej do powściągliwości i domysłów niż szalonego rozrywania szat.
Na głęboką wodę pokazuje nieco naiwnego, ale pełnego ideałów, człowieka w opałach. Historia elektryzująca i pełna wątpliwości powinna wciągać niczym dobrze skonstruowany thriller, a jednak Marsh nieco zawodzi. Filmowi brakuje dramaturgii, a także gotowych utrzymać w napięciu wątpliwości. Opowieść Crowhursta jest oparta na jego kłamstwach i domysłach, skrupulatnie rekonstruowana na podstawie notatek, które po nim pozostały, ale wciąż brakuje jej poruszającego poszukiwania odpowiedzi na pytania dlaczego i jak to się stało. Firth doskonale oddaje wątpliwości swojego bohatera, jego walkę ze słabościami i urażoną dumą. Powoli popycha go ku szaleństwu, lecz nie przerysowuje desperacji i zagubienia.
Film Marsha najwięcej zyskuje dzięki aktorskiemu duetowi, który stara się wyciągnąć scenariusz z głębin banalności. Na głęboką wodę tonie jednak w dłużyznach, nierozwiniętych wątkach i przeciągniętych ekspozycjach. Ten film miał szansę stać się intrygującą rozprawą o męskiej dumie, rodzinie i prasie podążającej za sensacją, jednak wpadł w głębiny biograficznego, poprawnego opowiadania. Oczekiwałam, czegoś więcej.