– daję 5 łapek!

Darren Aronofsky lubi wodzić widzów za nos. Nie daje się wpisać w banalne kategorie, a gatunkowe ramy traktuje wyjątkowo umownie, pokazując środkowy palec hollywoodzkiej poprawności. Mother! nie jest tym, czy się wydaje, a horrorowe zapędy dość szybko przeradzają się w apokaliptyczny upadek związku, a w konsekwencji całego świata.

mother!

mother!

Uroczy domek na odludziu. A w nim piękna i młoda żona (Jennifer Lawrence) oraz egocentryczny mąż (Javier Bardem), którzy z wiją sobie gniazdko. Ona staje się opiekunką domowego ogniska – maluje ściany, dekoruje pokoje i przyrządza romantyczne kolacje, podczas gdy On wije się w artystycznych mękach. Pewnego dnia do ich drzwi puka Mężczyzna (Ed Harris), a chwilę potem Kobieta (Michelle Pfeiffer). Pozorny spokój zostaje zaburzony, a stłamszone ego pana domu dostaje doskonałą pożywkę w postaci admiracji i uwielbienia. Świat Matki staje na głowie, a jej wszelkie prośby pozostają bez echa. To nie ona ma władzę w tym domu, ale dopasowuje się do roli perfekcyjnej pani domu.

I w tym momencie właściwie kończy się historia, którą znamy ze zwiastunów. Aronofsky wytrąca widza z bezpiecznej strefy komfortu i rozpoczyna apokaliptyczną wizję upadku świata. Mother! ocieka biblijnymi alegoriami i symbolami, a reżyserowi daleko do demiurgicznych opowieści w stylu Terrenca Malicka. W jego rzeczywistości prym wiodą rozpad i zniszczenie. O ile sam koncept wydaje się niezwykle intrygującą interpretacją rozumienia wszechmogącego Boga i uciśnionej Matki, wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Szczególnie, że oprócz religijnego przekraczania granicy dobrego smaku zostaje dorzucony wątek współczesnego samozachwytu i kultu celebrytów.

Mother! to trzęsąca się kamera i nieustanne zbliżenia twarzy aktorów, którzy momentami wyglądają absurdalnie w mrocznych inscenizacjach. Michelle Pfeiffer ma wielkie filmowe wejście, doskonale balansuje na granicy przerysowania i karykatury postaci, dzięki czemu trudno oderwać od niej oczy. Jennifer Lawrence otrzymała niezwykle trudne zadanie, aby emocjonalnie pociągnąć cały film. To za nią podążamy, nieustannie zadając pytania, co tak naprawdę dzieje się w otaczającym ją świecie. Za nią przejmujemy niepokój i niedowierzanie, ale aktorskie popisy nie są w stanie uratować rozbuchanej wizji upadku człowieka, którą gwarantuje nam Aronofsky.

Filmowy chaos, przekraczanie granic dobrego smaku i łopatologia wykładania własnych tez przyprawiają o zawrót głowy. Aronofsky bez subtelności używa młota pneumatycznego, aby – dla niezorientowanych – urządzić prawdziwy pokaz banalnych inscenizacji. W mother! nic nie pozostaje w ukryciu, a wszelki interpretacji zostają narzucone przez twórcę. Religijna fascynacji twórcy Czarnego łabędzia sprowadza go na grząski grunt. Po patetycznym i przerysowanym Noe: Wybrany przez Boga przyszedł czas na płomienną opowieść o zaklętym kręgu ludzkich błędów.

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply