Jak duża i błyszcząca jest obsada Morderstwa w Orient Expressie, tak wielkie rozczarowanie poprawną gadaniną i przewidywalną formą. Kenneth Branagh wziął w swoje ręce powieść detektywistyczną Agathy Christie, ale wodze fantazji puścił w kierunku przerysowany efektów specjalnych i schematycznych postaci. Po niezwykle imponującym i dynamicznym początku, film łapie zadyszkę i już do końca nie potrafi złapać oddechu.
Herkule Poirot (Kenneth Branagh) jest najznakomitszym umysłem tamtych czasów. Bystry i przenikliwy rozwiąże każdą zagadkę. Przekonujemy się o tym w sekwencji otwierającej, kiedy w Jerozolimie zadziwia tłum gapiów, rozwiązując sprawę kradzieży. Wpływowy, ze znajomościami na całym świecie trafia na pokład Orient Expressu. Eleganccy i wyszukani współpasażerowie robią dobre pierwsze wrażenie, ale każdy z nich skrywa mroczne sekrety. Kiedy bogaty biznesman, Edward Ratchett (Johnny Depp) zostaje zamordowany, w pociągu znajduje się trzynastu podejrzanych. Poirot rozpoczyna swoją dedukcyjną zabawę, a my… umieramy z nudy.
Morderstwo w Orient Expressie jest filmem rozkochanym w słowie i aktorskich inscenizacjach. To mogła być prawdziwa uczta, biorąc pod uwagę nazwiska aktorów ożywiających postaci Christie na ekranie (m.in. Judi Dench, Penelope Cruz, Michelle Pfeiffer, Willem Defoe, Olivia Coleman). Niestety, większość z nich nie ma zbyt wiele do zagrania. Poirot prowadzi przesłuchania, inscenizuje scenerie dopasowaną do każdego z pasażerów i wyciąga wnioski, które finalnie odkryje przed wszystkimi zgromadzonymi w jednym miejscu, jak na wykładzie o sztuce detektywistycznej.
Branagh stworzył kino staroświeckie, które momentami gubi się w efektach specjalnych. Piękno scenerii, w której będzie Orient Express, staje się nieco przytłaczające. To pięknie opakowany stary prezent wykonany w całości pod dyktando Branagh. Morderstwo w Orient Expressie może zachwycać klasyczną formą, śledztwem w starym dobrym stylu i aktorstwem na wysokim poziomie. Całość niestety trochę trąci myszką, niknąc w cieniu wąsów Poirota.