James McAvoy jest dobrym aktorem – to fakt. Na swoich barkach potrafi unieść różnorodne fabuły, więc nie dziwi fakt, że do współpracy przy częściowo improwizowanej fabule zaprosił go Christian Carion. Mój syn to eksperyment, w którym brytyjski aktor może rozwinąć skrzydła, bowiem jego rola opiera się na luźnym zarysie akcji i kreacji postaci w odpowiedzi na zdarzenia na planie.

Przeczytaj także: Jeźdźcy sprawiedliwości

Edmond Murray (McAvoy) pracuje na zagranicznych kontraktach. Częściej bywa w Libii, Iraku czy Arabii Saudyjskiej niż w domu. Kiedy akurat jest między kolejnymi zleceniami, otrzymuje telefon od byłej partnerki, Joan (Claire Foy). Ich siedmioletni syn zniknął z obozu dla dzieci. Nikt nie wie, gdzie jest. Poszukiwania nie przynoszą rezultatu, a policja zaczyna podejrzewać porwanie. Murray szybko za podejrzanego obiera sobie nowego partnera Joan. Czy to jednak słuszny trop? 

Carion podrzuca wskazówki i dość szybko prowadzi do rozwikłania zagadki. Nie ma tutaj mowy o mrożącym krew w żyłach suspensie. W końcu to postać zdesperowanego ojca gra pierwsze skrzypce i to jego emocje, siła i przekraczanie własnych granicy stanowią najważniejszy punkt fabuły. McAvoy świetnie sprawdza się jako zdeterminowany i nieustraszony mężczyzna, który wśród ponurych plenerów brytyjskiego krajobrazu przemierza opuszczone drogi i domy, by odzyskać to, co w jego życiu jest najcenniejsze – syna. Aktor świetnie radzi sobie w skonstruowanych przez reżysera scenach. Niesie całość na swoich barkach, dzięki czemu można przymknąć oko na wszelkie niedociągnięcia.

Mój syn to film stworzony dla jednego aktora, podczas gdy reszta stanowi czasem lepsze, a czasem gorsze tło dla całej opowieści. Claire Foy wpadła w schemat biernej kobiety, który momentami podejmuje irracjonalne decyzje. Jej rola nie wnosi niczego nowego, wypełnia tylko obowiązkowe miejsce kochającej matki. Carion dobrze buduje nastrój i tworzy dojmującą atmosferę, ale trzeba przyznać, że bardzo pomaga mu w tym osnuty mgłą krajobraz. 

Przeczytaj także: Szef roku

Eric Dumont odpowiedzialny za zdjęcia świetnie wykorzystuje plenery, ale też doskonale sprawdza się w ciemnych pomieszczeniach. Mrok otacza bohatera, ale wciąż wszystko jest wyraźne i doskonale widoczne. Ciemność staje się niemal namacalna. Atmosferę buduje muzyka Laurenta Pereza Del Mar, która momentami przywodzi na myśl świetny soundtrack Jokera.

Ten film nie jest idealny, ma scenariuszowe wady i nie przynosi skomplikowanej fabuły, a jednak doskonale oddziałuje na poziomie emocjonalnym. James McAvoy po raz kolejny pokazuje, że jest niebywale intuicyjnym aktorem, który potrafi odnaleźć się w każdych warunkach. Dla niego warto zobaczyć Mojego syna.

daję 6 łapek!

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply