Amerykańska ziemia obiecana nie jest prosta w uprawie. Wymaga pracy, cierpliwości i miłości. Minari pokazuje, że niezależnie od miejsca na świecie czekają nas wzloty i upadki, rodzinne niesnaski i wiara w siłę marzeń. Lee Isaac Chung subtelnie portretuje życie. Nie upiększa, ale też nie odmalowuje go w czarnych barwach. To piękne spotkanie z rodziną, która, zderzając się z maszyną kapitalizmu, chce od siebie i świata nieco więcej.

Przeczytaj także: Oto my

Minari to obraz małych zachwytów, a także bolesnych komentarzy o zmaganiu się z kapryśnym losem. Jacob (Steven Yeun) wraz z żoną Monicą (Ye-ri Han) i dwójką dzieci przenosi się z Kalifornii do Arkansas. Mężczyzna podąża za swoimi marzeniami o posiadaniu ziemi uprawnej, na której będą rosły koreańskie rośliny. Rodzina trafia do domku z dala od ludzi, gdzie wiele rzeczy okazuje się wyzwaniem – problemy z wodą, poszukiwanie wody i budowa studni i wreszcie kapryśna ziemia, która nie chce od razu wydawać plonów. Jacob wierzy w swoje marzenie i nie zamierza się poddać po pierwszych niepowodzeniach. Monica jest nieco bardziej sceptyczna – oderwana od koreańskiej społeczności czuje się samotna i zagubiona. Sprawy nie ułatwia ciągły strach o syna, który choruje na serce i brak opieki nad dziećmi, kiedy oboje z Jacobem są w pracy. 

Lee Isaac Chung skutecznie demontuje mit o amerykańskim śnie, pokazując zmagania rodziny imigrantów z szarą codziennością. W nowym świecie nic nie jest podane na tacy, a poszukiwanie własne tożsamości nie przychodzi na pstryknięcie palca. W Minari tkwi niesamowita magia opowiadania o sprawach przyziemnych, ale wyjątkowo ważnych. Bo choć reżyser dekonstruuje pewne myśli i skojarzenia, daje też przestrzeń do eksploracji różnic kulturowych, emocjonalnych zawirowań bohaterów i humorystycznego chwytania się nadziei.

Przeczytaj także: Obraz pożądania

Ten film to opowieść o powolnym zapuszczaniu korzeni w nowej rzeczywistości. Kiedy na horyzoncie pojawia się koreańska babcia, która mocno odbiega od stereotypów typowej nestorki rodu, przywodzi ze sobą tytułowe minari. To przyprawa, która rośnie wszędzie, nie wymaga zbytniej pielęgnacji i pasuje do koreańskich potraw. Chung zastanawia się, czy rodzina Yi równie skutecznie będzie potrafiła się osiedlić na nowej ziemi i odnaleźć siebie zarówno w społeczeństwie, jak i we własnym domu.

Chung pokazuje filmowy świat z różnych perspektyw, oddając głos rodzicom, dzieciom, jak i babci. Każdy w tej opowieści ma swój moment i przestrzeń, by intrygować czy poruszać. Minari to film, który powoli wciąga do środka. Pozwala zatopić się w opowiadanej historii, ale pod żadnym pozorem nie nudzi. Napełnia ciepełkiem i pokazuje, że w gruncie rzeczy tak naprawdę w życiu chodzi o budowanie relacji, marzenie i uparte dążenie do celu. Małe wielkie kino. 

daję 8 łapek!

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply