„Zapamiętuje wszystko, więc staram się widzieć możliwie mało” mówi jeden z bohaterów Apichatponga Weerasethakula i to zdanie wyjątkowo pasuje mi do Memorii. Typowe slow cinema zabiera nas w podróż pełną statycznych kadrów, niewielu zdarzeń, ale pięknej kontemplacji i metaforycznych znaczeń.
Przeczytaj także: Niepamięć
Jessica (Tilda Swinton) jest obcym, europejskim przybyszem w Kolumbii. Niejako wprasza się do rzeczywistości, w której współczesność ściera się z dawnymi mitami i wierzeniami. Przybywa do Ameryki Południowej, by odwiedzić siostrę, ale również rozliczyć się ze swoimi dawnymi traumami i bolączkami po niespodziewanej stracie w wypadku ważnego dla niej mężczyzny. I choć duch melancholii i niewypowiedzianego smutku unosi się nad całym obrazem, Weerasethakul nie spieszy, by przynieść nam ukojenie. Buduje świat pełen niedomówień i tajemnic, które staramy się rozwikłać wraz z bohaterką, ale jednoznaczne rozwiązanie nie przychodzi.
Film rozpoczyna się od statycznego ujęcia śpiącej Jessiki, która zostaje wybudzona przez głośny i natarczywy dźwięk. Od tego momentu będzie on jej towarzyszyły w codzienności, pojawiając się znienacka. Bohaterka próbuje znaleźć jego źródło i zrozumieć jego naturę, a reżyser rozpoczyna powolną opowieść detektywistyczną. Jessica w poszukiwaniu odpowiedzi spotyka się z archeologiem, antropolożką, inżynierem dźwięku, siostrą i jej mężem, a także mocno religijną lekarką. Kiedy miejskie poszukiwania nie przynoszą rezultatu, kobieta zwraca się ku naturze.
Apichatpong Weerasethakula tworzy kino immersyjne. Zaprasza do świata, w którym czas jest nic nieznaczącym konstruktem. Zadaje pytania o wrażenia, poznanie, źródła pamięci, a także ludzką kondycję. Punktuje samotność człowieka wobec nieznanego świata i pokazuje jego oderwanie od natury. Jessica tak naprawdę poszukuje kogoś, kto ją zrozumie i będzie nadawał na tych samych częstotliwościach. Jej spotkanie z Hermanem, wśród szaleńczo zielonej roślinności, jest intrygujące, ale też szaleńczo intymne, bez nadmiaru słów.
Memoria jest pełna znaczeń, symboli i metafor, za którymi warto podążać. Taj nie proponuje intelektualnych wygibasów, ale porusza się w dość czytelnych kodach znaczeniowych. To kwestie interpretacji pozostawia swoim odbiorcom i z pewnością każdy z nich znajdzie w tej produkcji coś innego. Fani slow cinema będą zachwyceni celebracją czasu, długimi ujęciami i oddechem, który daje cisza. Weerasethakula tworzy dźwiękowy majstersztyk – subtelnie koi, ale też skutecznie wybudza ze stagnacji nachalnymi dźwiękami. To film, który trzeba smakować i poznawać, by dotrzeć do jego sedna.
daję 7 łapek!