-daję 7 łapek!
Mamo, mamo, mamo zabiera nas do kameralnego świata tuż po osobistej, rodzinnej apokalipsie. Świat legł w gruzach po tragicznych wydarzeniach, ale życie musi toczyć się dalej. Sol Berruezo Pichon-Riviére opowiada o śmierci, traumie i przeżywaniu żałoby. Robi to w subtelnych sposób, spoglądając na nową rzeczywistość oczami dzieci.
Przeczytaj także: Pod słońce
Kolejny letni dzień. Erin postanawia skorzystać z basenu. Moment nieuwagi i dotychczasowy świat przestaje istnieć. Rodzinny dramat rozgrywa się w domysłach, ukradkowych spojrzeniach i niepewności. Nie patrzymy na rozdzieranie szat, rozpacz czy chaos, ale kompletną bezradność i dziecięce próby zrozumienia tego, co się wokół nich dzieje. Urocze dziewczynki zostają same ze sobą, a Cleo – siostra Erin – może liczyć tylko na ciche wsparcie zagubionych kuzynek. Patrzymy na świat, w którym dorośli odsuwają się w cień, dzieci same próbują definiować nowe wydarzenia, a mężczyźni w ogóle nie istnieją.
Sol Berruezo Pichon-Riviére potrafi budować magiczny nastrój. Jej ekranowy świat ma wokół siebie aurę tajemniczości i wyjątkowości. Z tej opowieści bije przede wszystkim kobieca solidarność i ciche wsparcie. A całość staje się raczej punktem wyjścia do rozmowy. Mamo, mamo, mamo nie daje jasnych odpowiedzi, a wszystkie wydarzenia są dość enigmatyczne i wymagają wyjaśnień młodszym widzom. Pichon- Riviére unika dosłowności, przez co film przypomina przypowieść o budowaniu wspólnoty w trudnym momencie.
Przeczytaj także: Kolonia
Mamo, mamo, mamo nastrojem i dziecięcą energią przywodzi na myśl Cuda Alby Rohrwacher. To najmłodsi mają w sobie siłę, by pobudzić dorosłych do działania. Cleo potrzebuje przewodnika, by zrozumieć swoje emocje, dlatego tak bardzo nawołuje i przygląda się zrozpaczonej matce. Cierpliwie czeka, aż tak zauważy ból córki i pozwoli jej wspólnie przeżywać trudne emocje. Ten film, choć zbudowany w ciepłych barwach, niesie w sobie sporo smutku i mroku. Te emocje są częścią naszego życia i warto o nich rozmawiać.