Malcolm i Marie to poruszająca i burzliwa analiza męsko-damskiej relacji, która prowadzi do dość przewidywalnej tezy, że miłość od nienawiści dzieli cienka granica. Bohaterowie Sama Levinsona niczym Charlie i Nicole z Historii małżeńskiej na przemian zadają sobie ból i spoglądają z czułością. I choć kameralna opowieść skupia się na związku Malcolma (John David Washington) i Marie (Zendaya), to jest w tym filmie o wiele, wiele więcej.
Przeczytaj także: Mank
Malcolm i Marie wracają z premiery filmu tego pierwszego do luksusowego domu gdzieś na wzgórzach Los Angeles. Mężczyznę rozpiera energia, nie może przestać mówić o swoich wrażeniach i upajać się chwilą glorii w kinematograficznym świecie, oczekując świetnych recenzji swojej opowieści o młodej dziewczynie, której udało się wyrwać ze szponów nałogu. Marie jest nieco bardziej powściągliwa. Z narastającą złością obserwuje partnera i wiemy, że awantura wisi w powietrzu.
Levinson świetnie żongluje nastrojem. Umiejętnie prowadzi narrację i zmienia fronty tak, że przez cały seans na zmianę zgadzamy się z Marie i Malcolmem. Trzeba przyznać, że prowadzą oni między sobą wciągającą i momentami destrukcyjną grę, dogrzebując się do największych lęków i słabości. Na zmianę wyznają sobie miłość i nienawiść, doprowadzając siebie do szaleństwa. Malcolm i Marie staje się zapisem fascynującej potyczki reżysera z aktorką oraz kochanka z kochanką. A Levinson co chwilę przechyla szalę zwycięstwa.
Przeczytaj także: Skazani na siebie
Jest w tym filmie coś niepokojącego. Gęsta atmosfera potoku słów nie daje chwili wytchnienia, ale wśród tego napięcia i pędu zdarzają się chwile wytchnienia i nostalgii. W Malcolmie i Marie znajduje się miejsce nie tylko na dyskusję o miłosnej relacji czy rozbuchanych potrzebach ego, ale również o postrzeganiu sztuki, pozycji twórcy i krytyka czy rozumieniu filmów przez pryzmat rasy albo płaci. Z ekranu bije tęsknota za wielkim kinem (słyszymy o Przeminęło z wiatrem, Ben – Hurze czy Obywatelu Kanie), ale też gorzka prawda o słupkach oglądalności, „klikalnych” tytułach i zadowalaniu gustów publiczności.
To gęsty tematycznie i emocjonalnie film, który – choć czasami traci tempo – jest kolejną świetną produkcją Netfliksa odwołującą są dawnych obrazów X Muzy (Mank!). Malcolm i Marie przypomina Kto się boi Virginii Woolf?. Intensywna słowna utarczka przynosi odświeżenie, ale też gorzkie wnioski. Levinson zrealizował swoją produkcję już w trakcie pandemii – w międzyczasie – zanim będzie mógł wejść na plan kolejnego sezonu Euforii i stworzył coś niezwykle człowieczego. Kameralna historia rozpisana na dwie osoby ma w sobie właściwą energię, czego niestety brakuje Skazanym na siebie Douga Limana (również zrealizowane podczas lockdownu).
Przeczytaj także: Biały tygrys
Malcolm i Marie to opowieść o bólu, wstydzie i samotności z własnymi emocjami. Perfekcyjnie obsadzona produkcja może wzbudzać dreszcze ekscytacji. Zendaya błyszczy i potrafi zaskakiwać (kilka scen to prawdziwe perełki), a Washington świetnie przeskakuje między złością, radością i smutkiem. Hipnotyczny duet w rozedrganej historii, która – choć nie unika błędów i przestojów – ma w sobie prawdziwą moc opowiadania o ludziach i ich emocjach.
daję 7 łapek!