– daję 5 łapek!
Bez zbędnych wstępów, wprowadzania w świat przedstawiony, próby zarysowania sytuacji, osadzenia fabuły w jakimkolwiek kontekście. Na ekranie od razu – od pierwszej minuty – się dzieje.
Batman odzywa się już na etapie czołówki, kiedy zostają prezentowane loga twórców. Chyba w sposób zabawny, bo zgromadzone w sali Cinema City dzieciaki raz po raz szczerze się zaśmiewały.
Zostajemy zapoznani z będącym efektem głębokich przemyśleń aforyzmem, którego autorstwo początkowo – dla żartu – przypisuje się Michaelowi Jacksonowi. Muzyk stanowi niejako klamrę kompozycyjną produkcji, a jeden z głoszonych przez niego za życia apeli można poczytywać za motyw przewodni filmu.
Jeżeli Bruce Wayne chce zbawiać świat, to powinien spojrzeć w lustro i zacząć od zmiany samego siebie. „LEGO Batman: Film” kręci się wokół problemów superbohatera z samym sobą. Stawia on na samotność i niezależność. Odtrąca ludzi, którzy pragną być mu bliscy i opiera się przed przyznaniem, że jego stronienie od związków emocjonalnych wynika z obawy przed stratą.
Naturalną koleją rzeczy tematem filmu staje się rodzina. Wayne wcześnie stracił rodziców, teraz jest samotnikiem, boi się zaangażowania. Wszystkie znaki na niebie i ziemi zmuszają go jednak do pochylenia się nad niepodważalną prawdą głoszącą, że rodzina jest najważniejsza.
Batman walczy z Jokerem, wpakowuje opryszków za kratki, stołuje się na bankietach, zakochuje w nowej pani komisarz i… adoptuje sierotę. Uroczy Dick Grayson, wierny Alfred Pennyworth, seksowna Barbara Gordon i sentymentalny (sic!) Joker zmuszą niewzruszonego dotąd Wayne’a do uwolnienia skrywanych głęboko uczuć.
Jeden z moich znajomych stwierdził po seansie: „Ten humor trafia do mnie w 100%, w świecie z klocków Lego można pozwolić sobie na znacznie więcej”. Rozumiem i polecam wizytę w kinie wszystkim, którzy odnajdują się w tym klimacie. Do mnie humor nie trafił. Choć „LEGO Batman: Film” to przyjemny obrazek, zwłaszcza w 3D.
Podobało mi się przedstawienie w produkcji twierdzenia Pitagorasa, „cytowanie” Gandhiego, używanie iPhone’ów, a najbardziej pojawienie się pośród bohaterów Lorda Voldemorta i Oka Saurona. Zaśmiałam się w ciągu seansu dokładnie 9 razy. Tak, liczyłam. Różne rzeczy robi się z nudów. Z kolei na końcu – słysząc jeden z ukochanych kawałków Michaela Jacksona – wzruszyłam się.
Mimo tego wachlarza emocji, „LEGO Batman: Film” nie zostanie w mojej pamięci na dłużej. Wierzę, że inaczej będzie to wyglądało w przypadku dzieciaków, których śmiech towarzyszył mi podczas całego seansu oraz dorosłych, będących fanami „świata Lego”.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]