Pyzata dziecięca buzia. Małe, pulchne paluszki i drobne ciało. Wcielenie niewinności okryte długimi włosami. Powierzchowność bywa myląca, szczególnie kiedy dojrzewająca kobieta zyskuje na sile. Piękna ozdoba, spętana gorsetem konwenansów wymyka się spod kontroli i z dumą buduje swoją tożsamość seksualnej wolności i kobiecej siły. William Oldroyd z dużą powściągliwością i wdziękiem przygląda się zwyczajności i banalności zła schowanego w delikatnym, dziewczęcym ciele.
Lady M. – mordercza siła marzeń
Lady M. to hipnotyzujący urok, statyczne spojrzenie i pełne niuansów opowiadanie o powinnościach, które pozbawione skrępowania i kontroli prowadzą do zguby. Katherine (Florence Pugh) została żoną. Męski świat wydaje jej się nudny i nieinteresujący. Bez zaangażowania snuje się po posiadłości w eleganckich sukniach. Jest kobietą u boku męża. Ozdobą, na którą cudownie się patrzy, ale nie chce się poznać jej myśli. Sfrustrowana i pozbawiona ciepłej uwagi, sprowadzona do obiektu, którego cielesność ma przynieść radość i ukojenie zaczyna się wewnętrznie buntować. Sebastian (Cosmo Jarvis), nieokiełznany nowy pracownik męża, zaczyna ją pociągać energią i odwagą przekraczania granic. Sztywny gorset nieco się rozluźnia, a Katherine zaczyna odczuwać prawdziwe emocje i niegasnące pożądanie. Status quo bogatej żony na włościach może zostać zachwiany, dlatego dziewczyna bierze sprawy w swoje ręce, dość dosadnie pozbywają się przeszkód na drodze do szczęścia.
William Oldroyd z dużą uwagą przygląda się niewinnej twarzy Pugh, która z niezwykłą posągowością skrywa emocje. Młoda aktorka łączy w sobie ambiwalentne uczucia i chociaż dopuszcza się popełnienia zbrodnie, trudna odczuwać względem niej jednoznacznie negatywne emocje. Jej dziecięca naiwność, poszukiwanie szczęścia przenika się ze zdecydowanym i bezkompromisowym eliminowaniem ludzi, którzy stają na jej drodze. Tak niezwykle wyważone rozegranie postaci doskonale sprawdza się w dusznych i ciemnych pomieszczeniach brytyjskiej willi. Gorset został ściśnięty nie tyle dosłownie, co metaforycznie i Oldroyd perfekcyjnie buduje klimat gotyckiej opowieści.
Lady M. nie bez przyczyny budzi automatyczne skojarzenia z Lady Macbeth, która wiedziona żądzą władzy, nie cofnęła się przed niczym. U angielskiego reżysera na szali staje egoistyczne szczęście Katherine i wszystko inne przestaje się liczyć. Zamknięcie opowieści w pomieszczeniach potęguje wrażenie osaczenia i pustki. Krótkie momenty, kiedy dziewczyny wychodzi na zewnątrz, dają odrobinę oddechu i poczucia nieskrępowanej wolności. Duża w tym zasługa zdjęć Ari Wegnera, które przywodzą na myśl dobrze skonstruowane obrazy.
Debiutujący reżyser uwodzi spokojnym napięciem, które eksploduje w najmniej oczekiwanych momentach. Lady M. to film pełen sprzeczności, ale niezwykle sprawnie poprowdzony, dzięki czemu intryguje nienachalną feministyczną wymową, zabójczym wdziękiem i sensualną powściągliwością.