Tajemnicy wędrowiec wkracza do świata bogaczy, by rozsadzić od środka od lat panujący status quo. Kuchenna rewolucja Josepha Schumana i Austina Starka to satyra społeczna, w której punktuje się obłudę burżuazji. Rewolucja odbywa się powoli, bez fajerwerków i z dużym przymrużeniem oka. Szkoda, że puenta jest dość oczywista i nie napawa optymizmem.

Kuchenna rewolucja: powiew zmian

Skończyła się wojna. W społeczeństwie czuć wibracje oczekiwanej zmiany. I choć nadzieje po zakończonym konflikcie mogą być duże, na horyzoncie pojawiają się nowe trudności. Na nowym kontynencie rozprzestrzenia się epidemia hiszpanki. Dla jednych przekleństwo, innym daje szansę na nowe otwarcie. Floyd Monk (Peter Sarsgaard) przejmuje tożsamość byłego wojskowego i wyrusza do wielkiej posiadłości na wyspie, gdzie uznany dziennikarz społeczny wiedzie w miarę spokojne życie ze swoją rodziną. Liberalny Horton (Billy Magnussen) z lubością pisze artykuły o walce klas, stając po stronie tej robotniczej. I choć włada rzewnym słowem i wspiera oddolne ruchy, sam – na odludziu – prowadzi życie według znanych i starych podziałów. Pan zasiada za stołem, a służba mu usługuje. Pojawienie się Monka zachwieje tym porządkiem, ale to będzie to raczej rewolucyjka, a nie wielka rewolucja.

Przeczytaj także: It Ends with Us

Peter Sarsgaard perfekcyjnie sprawdza się w roli przybysza rozsadzającego utarte schematy od środka. Z irytującym śmiechem i szelmowskim uśmiechem przeprowadza swoją rewolucję w białych rękawiczkach. Delikatnie rozpycha się łokciami, zyskując coraz więcej praw w skostniałej strukturze domowych reguł. Służba przechodzi na jego stronę, zamiast usługiwać zasiada u stołu swojego pana, zdając sobie sprawę o uzależnieniu jego dobrobytu od ich działania. Szala władzy przechyla się na ich korzyść, ale niektórych zależności nie da się zmienić w tak krótkim czasie.

Kuchenna rewolucja wpisuje się w modny ostatnio nurt satyr społecznych, w których burżuazji dostaje się mocno po głowie. Świetnie sprawdziło się to w W trójkącie Rubena Ostlunda czy wzbudziło mieszane uczucia w The Place Romana Polańskiego. Schuman i Stark nie potrafią wywołać aż takiego zaangażowania. Ich film nie przynosi świeżego powiewu, lecz odtwarza znane schematy. Potrafi bawić, kiedy obnaża obłudę Hortona i zapędza go w kozi róg, ale daleko mu do przełomowych obserwacji. To raczej dobrze zagrana poprawna opowieść o nadziejach, które upadają pod naciskiem ustalonych zasad.

 

daję 6 łapek!

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply