Autor recenzji: Patryk Kosenda


 – daję 3 łapki!

Film przeładowany jest twórczym lenistwem. Skonsternowany widz ma prawo dopytywać: „Przepraszam, czy tu straszy?”. Oszczędzę Państwu fatygi i czasu: nie straszy, a nudzi niemiłosiernie.

Kadr z filmu „Krucyfiks”.





W przypadku Krucyfiksu mamy do czynienia ze „szczuciem” widza dwiema przynętami, które krzyczą z plakatów i trailerów.

Po pierwsze – „film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach” – w przypadku horroru o egzorcyzmach może brzmieć to zachęcająco, chociaż motyw autentyczności skuteczniej jest wykorzystywany humorystycznie w popkulturze, jak w przypadku serialu „Fargo”. Po drugie – jest to „film twórców serii Obecność i Annabelle„. Za scenariusz odpowiadają bracia Hayes. Otrzymujemy więc dwie przesłanki, że możemy liczyć na ciekawą i przerażającą – na różnych płaszczyznach – historię. Dorzućmy do tego nazwisko reżysera – Xavier Gens, który ma na koncie już klasyczną wśród fanów horroru pozycję Frontière(s) i szargający nerwy thriller sci-fi „The Divide”. Biorąc to wszystko pod uwagę, „Krucyfiks” powinien być horrorem na wysokim poziomie. Niestety nie jest nawet filmem przeciętnym.

Kadr z filmu „Krucyfiks”.

Obraz opowiada historię Nicole (Sophie Cookson) – młodej, oczywiście ambitnej dziennikarki z USA, którą reporterski instynkt kieruje w stronę Rumunii. W „kraju wampirów i wilkołaków” (określenie przełożonego i jednocześnie wujka Nicole) rozgrywają się fascynujące wypadki. Jeden z księży oskarżany jest o zabójstwo zakonnicy w trakcie odprawiania egzorcyzmów. Duchowny twierdzi, że zniszczył ją demon, Kościół nabiera wody święconej w usta, policja stara się robić swoje wśród zacofanych mieszkańców. Nicole z błogosławieństwem przełożonego-wujka wyrusza na kraniec Europy, by ramię w ramię z przystojnym ojcem Antonem (Corneliu Ulici) rozwikłać sprawę jego starszego kolegi, martwej zakonnicy i nieco obojętnych na wszystko demonów.

W tym momencie jestem winny Państwu przeprosiny za nieco prześmiewcze zarysowanie fabuły filmu. Tak samo jak winni przeprosiny wszystkim widzom są twórcy „Krucyfiksu”. Autorzy od samego początku w brzydki sposób igrają z inteligencją odbiorcy, by w miarę rozwoju akcji obrażać go w sposób otwarty.





Rumunia w filmie przedstawiona została jako zaścianek Europy, kraj nasycony zabobonami, w którym jednocześnie wszyscy mówią biegle po angielsku. Przez chwilę można trzymać się nadziei, że Gens chce ograć ten motyw kampowo, jak Eli Roth w „Hostelu”, jednak przytoczony przeze mnie cytat o wampirach i wilkołakach jest jedynie przejawem jowialnego lekceważenia twórców i rozpisanych przez nich bohaterów wobec wykreowanej „zapadłej” Rumunii. Jeżeli potraktujemy to jako próbę zbudowania klimatu, to musimy uznać ją za nietrafioną i obraźliwą.

Jednym z najgorszych elementów filmu jest próba przedstawienia relacji między Nicole a ojcem Antonem. Scenarzyści nie byli do końca pewni, w którą stronę ją skierować – potrzebne fabularnie wątki fascynacji seksualnej wypadają niezwykle blado, między bohaterami nie czuć żadnej chemii. Jednocześnie autorzy dostarczają nam potężną dawkę mansplainingu. Ojciec Anton objaśnia Nicole otaczający ich świat, zapominając, że ma do czynienia z inteligentną, wykształconą kobietą. Na domiar złego popada przy tym ciągle w nudziarski dogmatyzm. W tym wypadku po równo można obdzielić winą braci Hayes – za stworzenie płaskich postaci, jak i aktorów – Sophie Cookson (znana, m.in. z serii „Kingsman”) oraz Corneliu Ulici za naprawdę słaby występ.

Kadr z filmu „Krucyfiks”.

Do nielicznych plusów obrazu możemy zaliczyć ładną warstwę wizualną, zgrabne rozwiązania techniczne (deszcz padający w pomieszczeniach wygląda nieco bardziej realistycznie, niż na Brackiej Turnaua). Corneliu Ulici, mimo kiepskiej gry aktorskiej, może służyć jako wsparcie estetyczne. Nie da się jednak ukryć, że „Krucyfiks” jest ogromnym rozczarowaniem. Gens niejednokrotnie udowodnił, że wie, jak straszyć i że potrafi budować na ekranie relacje międzyludzkie. Bracia Hayes zasłynęli twórczym wykorzystywaniem klasycznych chwytów grozy, przekuwając je w nową jakość. Tego wszystkiego zabrakło w tym obrazie, który przypomina ściszone echo klasyków gatunku.

Największy symbol klapy pozostawiłem jednak na koniec. W przypadku kiepsko zbudowanego klimatu, papierowego scenariusza etc. – sytuację ratują czasami pogardzane przez niektórych jump scare’y. W tym aspekcie również się nie udało. Proszę Państwa, tu nie straszy!


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author
Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply