Tę synestezyjną ucztę trudno opisać. Rozpoczynając klikanie w klawisze klawiatury, pełna jestem obaw, że nie podołam. Na wielu różnych koncertach byłam, ale czegoś podobnego nie przeżyłam dawno. Oby załączone zdjęcia, dźwięki i filmy choć w części oddały ogrom wrażeń, jaki towarzyszył pierwszemu w Polsce występowi Hansa Zimmera.
Światowej sławy kompozytor dotąd stronił od spotkań z fanami. Wynika to z jego niewiarygodnej skromności. Sam przyznał, że jest nieśmiały i przez lata nie myślał, żeby koncertować. Zimmer cechuje się też dużą samokrytyką. Wciąż ma poczucie niedoskonałości, za każdym razem wydaje mu się, że mógłby zagrać lepiej.
Przełamał się jednak w 2014 roku i dał pierwszy koncert na żywo w londyńskiej Hammersmith Apollo. Poszedł za ciosem – i tak wystartowała trasa Hans Zimmer Live On Tour 2016. Pierwszy koncert w Polsce miał miejsce w gdańskiej Ergo Arenie 30 kwietnia. Byłam pośród tysięcy widzów i podekscytowana jak rzadko kiedy – oczekiwałam mistrza.
Na dzień dobry usłyszałam jeden z moich ulubionych utworów, który jest nawet moją dźwiękową wizytówką na pewnym portalu poświęconym filmom – „Discombobulate” z „Sherlocka Holmesa”. O ludzie! Czy mnie oczy nie mylą? Zimmer nie jest dystyngowanym dyrygentem, który przyodziany we frak uprzejmie wita się z widzami i przechodzi do przedstawienia orkiestry. On dla nas gra! Spójrzcie, ile w nim energii – ile radości z tego, co robi!
Wśród publiczności już można było zauważyć poruszenie. Dzieje się oto właśnie to, na co tak długo czekaliśmy! Ale gospodarz tego wielowymiarowego show nie zwalniał tempa. Sam Zimmer w roli muzyka, Czeska Narodowa Orkiestra Symfoniczna, zespół, chór, wokaliści…
A wiecie, co najbardziej urzekło widzów? Tak, muzyka sama w sobie była piękna. Jako że przywoływała we wspomnieniach fragmenty ulubionych filmów – cieszyła jeszcze bardziej. Muzycy dawali z siebie wszystko. To, że Zimmer nie ograniczał się do roli dyrygenta – też in plus. Niespodziewanie jednak zmniejszył także dystans między artystami a publiką, pozwalając sobie na zapowiedzi poszczególnych utworów, zabawne anegdotki, kilka słów o towarzyszących mu wykonawcach. Kompozytor sprawił wrażenie bardzo ciepłego i dowcipnego człowieka.
Co utwór, to hit. Poznajecie? Cooper w skórze Matthew McConaughey rusza w kosmos, by uratować ludzkość.
Przed zaprezentowaniem jednego ze swych szlagierów, Zimmer przybliżał kulisy współpracy z Ridleyem Scottem. Oczywiście zrobił to w charakterystyczny humorystyczny sposób. A już za chwilę wszyscy mieliśmy ciary, słuchając kompozycji z nagrodzonego pięcioma Oscarami „Gladiatora”.
W oryginale utwór „Now We Are Free” śpiewa australijska kompozytorka Lisa Gerrard. W jakim języku? Jak kiedyś przyznała – to język serca. Ten wymyślony język jest w niej mniej więcej od dwunastego roku życia. Piosenkarka wierzy, że gdy go używa – rozmawia z Bogiem. To sprawia, że wykonanie Gerrard jest praktycznie niepowtarzalne. A jednak nie można mieć żadnych zarzutów do tego, co zaprezentowano nam w Gdańsku.
Choć jakość nagrania pozostawia wiele do życzenia – trudno o to, żeby nie budziło ono emocji.
Ludzie! To nasz kawałek podłogi, robimy tu z Gosią co chcemy, a też nie miałoby to sensu, gdybyśmy nie były w naszych recenzjach szczere, a w stosunku do naszych Czytelników otwarte i bezpośrednie. Dlatego przyznam jak było: w pewnym momencie koncertu pękłam. Wystarczyło kilka pierwszych dźwięków, żeby popłynęły łzy.
„Król Lew”, to nie tylko urocza animacja. Bajka, która wzrusza dzieci, a bawi dorosłych, kiedy wrócą do niej po latach i dopiero odkryją dwuznaczność wielu dialogów – to raz. Ale to też dziesiątki wspomnień: szorowanie kolanami po podłodze w przedszkolu podczas zabawy w lwy, udawanie ryku, wspólne seanse wszystkich części ze znajomymi, śpiewanie piosenek – po prostu dziecięca beztroska. Pierwsze szkolne zakochania i słuchanie w kółko polskiej wersji Eltonowego „Can You Feel The Love Tonight”.
Jednak nawet gdyby za utworami prezentowanymi w tej części koncertu nie stały żadne wspomnienia, to należą one do tych, które poruszają same z siebie. A to już ‘wina’ kompozytora i wykonawców. Toteż gdy na scenie pojawił się sam Lebo M, znany z oryginalnych nagrań z 1994 roku – nie mogłam opanować wzruszenia.
W ciągu najbliższych kilku minut stanie się wszystko: od śmierci Mufasy po odzyskanie Lwiej Skały. A Hans nazwie muzyka z RPA prawdziwym Królem Lwem.
Kapitan Jack Sparrow, piękna Elizabeth Swann, Will Turner i kompozycja „He’s a Pirate”. Zaangażowanie muzyków i radość odmalowana na ich twarzach jest wprost rozbrajająca!
Co było inspiracją do napisania muzyki do „Kodu da Vinci”? Sama Mona Lisa!
Dozorować złożony z utalentowanych muzyków zespół i odcinać kupony od dorobku kompozytorskiego? Zimmer dał nam o wiele więcej. Był – całym sobą – z orkiestrą i z widzami. Co kilka minut przedstawiał któregoś z członków orkiestry, opowiadał o nim, dziękował. Grał z nimi w ramię w ramię. Stanowił jedność z ogromnym zapleczem instrumentalnym. Jak w motywie przewodnim filmu „Rain Man”, który przyniósł mu nominację do Oscara.
Było nie tylko uroczo i ckliwie, ale też mrocznie. Stało się tak za sprawą muzyki z produkcji o superbohaterach.
Zimmer wspominał rozmowy z Christopherem Nolanem, współpracę przy serii filmów o Batmanie. Ciosem była śmierć odtwórcy jednej z głównych ról na chwilę przed premierą „Mrocznego Rycerza”. Heath Ledger odszedł w styczniu 2008 roku, a w lipcu na ekrany kin trafił film, który zapewnił mu pośmiertnie Oscara za najlepszą drugoplanową rolę męską.
Kompozytor przeszedł do tragedii w Aurorze (Kolorado, USA) w 2012 roku. Podczas nocnej premiery filmu „Mroczny Rycerz powstaje” jeden z klientów kina rzucił w ludzi granatem gazowym, po czym zaczął strzelać. Zginęło 12 osób, 58 raniono. Zimmer odniósł się też do obecnych konfliktów, wspomniał m.in. zamachy terrorystyczne w Paryżu.
Jedyna pozbawiona dowcipów wypowiedź muzyka okraszona była wybrzmiewającym w tle utworem pt. „Aurora”, który Hans skomponował na kilka dni po wspomnianej rzezi w hołdzie ofiarom i ich rodzinom.
Od początku było widać, że nie będzie to klasyczny koncert. Widowiskowe show wyreżyserował światowej sławy scenograf – Marc Brickman, odpowiedzialny za oświetlenie Empire State Building w Nowym Jorku. Pracował m.in. z grupą Pink Floyd czy Barbrą Streisand. Pracę włożoną w grę świateł idealnie prezentuje poniższe video.
Koncert podzielony był na dwie części. Pierwsza doprowadziła mnie do łez, druga bardzo rozczarowała – za dużo elektroniki, za mało urokliwych dźwięków pianina. Nie można jednak było nie wzruszyć się na zagranym na bis utworze z „Incepcji”. Nie sposób też nie zapałać sympatią do cudownego gospodarza koncertu. Tylko spójrzcie – jak zgrabnie stworzył iluzję bliskości między artystami a publiką!
Aby zasadzie obiektywizmu stało się zadość – przedstawiam również opinie innych widzów.
Jeżeli tylko będziecie mieli okazję pojawić się na koncercie Zimmera – nie wahajcie się ani chwili!