„Co by się stało, gdyby pewnego dnia – pewnego pięknego dnia – Polska odzyskała swobodę życia politycznego? Czy utrzymałoby się to wspaniałe napięciu duchowe cechujące z pewnością nie cały naród ale w każdym razie jego całkiem liczną i całkiem demokratyczną elitę? (…) Czy to, co udało się w polskiej sytuacji ocalić, uchronić przed powodzią, przed zniszczeniem, a nawet wznieść powyżej zagrożenia, jak wysoki i piękny mur, czy to co powstało jako odpowiedź na niebezpieczne wyzwanie totalitaryzmu, przestałoby istnieć w tym samym dniu, w który zniknęłoby samo to wyzwanie?”[i]
Pytania stawiane przez Adama Zagajewskiego w 1986 roku okazały się niezwykle istotne, a przy okazji prorocze. Idąc tropem eseisty i poety, zaczęłam się zastanawiać, nie tyle nad zmianami w kinematografii polskiej po upadku komunizmu, co nad naszym kinem w XXI w. Czy udało się nam ocalić intelektualnego ducha tworzenia, a może w szaleńczym pędzie podążamy za zachodnimi modami, oddając nasz indywidualizm trendom konstytuowanym przez producentów i dystrybutorów?
Kontekst historyczny i społeczny
Polska kinematografia zawsze była silnie uzależniona od kontekstu społecznego i politycznego. Kiedy kino jako takie budziło się do życia, byliśmy pod zaborami. Krótki okres międzywojenny pozwolił na rozwój kina historycznego („Cud nad Wisłą”), ekranizacji wielkich lektur („Przedwiośnie”, „Ziemia obiecana”), a także melodramatów i komedii. Rozwinęło się, na wzór Hollywoodzki, kino gwiazd, gdzie na szczycie popularności plasowali się Adolf Dymsza, Eugeniusz Bodo czy Hanka Ordonówna. Wojna zahamowała progres, zmuszając wielu twórców do emigracji. Po roku 1945 rozpoczęła się dynamiczna odbudowa Polski, a co za tym idzie jej kulturalnego zaplecza. Pojawił się socrealizm, Szkoła Polska, Kino Moralnego Niepokoju. W wielkim skrócie można powiedzieć, że działały dwa nurty: propagandowy idący za rękę z władzą oraz silnie autorski, który, mimo godzenia się na kompromisy cenzury, prowadził intelektualną dyskusję z widzem. Po upadku komunizmu w 1989 roku polska kinematografia musiała odnaleźć się w rzeczywistości wolnorynkowej i sprostać oczekiwaniom widzów spragnionych powiewu z Zachodu.
Rodzime kino od lat inspiracje czerpie z literatury i otaczającego świata. Zastanowiam, w których obszarach i tematach doszło do największej transformacji, a gdzie – mimo upływu lat – wciąż opowiada według znanych schematów. Gdzie zaszła największa transformacja? Co stało się z kinem autorskim? Czy rozwinęło się w Polsce kino gatunków i środka? Jak zmieniło się podejście do kontrowersyjnych tematów?
Dwa nurty
Zastanawiając się nad przemianami, jakie zachodziły w polskiej kinematografii, można zauważyć dwa nurty, które jeszcze wyraźniej zaznaczają się współcześnie. Powstaje bowiem kino autorskie, w której twórca decyduje o całkowitym kształcie filmu, często jest nie tylko reżyserem, ale również scenarzystą. Na drugim biegunie znajdziemy kino gatunkowe wzrastające w siłę po przełomie w roku 1989. Po ukształtowaniu się Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i ustanowieniu nowego systemu finansowania kino, już nie tylko autorskie, przybrało na sile, odzwierciedlając światowe trendy. Od niewybrednych komedii oraz komedii romantyczny królujących w latach 90. przeszliśmy do kina sensacyjnego, thrillera czy kryminału. Z większy bądź mniejszym powodzeniem rozpoczęło się rozwijać kino środka, które łączy w sobie artystyczne i komercyjne wartości. Na przykładzie ostatnich lat można zauważyć, że obrana strategia, kierowana wzorami kinematografii zachodnich, przynosi rezultaty, a polska widownia wybiera rodzime propozycje.
Zwrot ku gatunkom
By jednak znaleźć się w tak komfortowym położeniu musieliśmy przejść dość długą i wyboistą drogę. Po upadku komunizmu wielcy twórcy, jak Wajda czy Kutz, dokonywali rewizji przeszłości. Poruszali się po znanym historycznym gruncie, ale nie musieli już zmagać się z cenzurom. Nie o nich chcę jednak rozprawiać. O ile oboje mieli ugruntowaną pozycję w polskiej kinematografii, nie zawsze odnajdywali – w nowej rzeczywistości – zrozumienie wśród publiczności („Korczak”, „Wielki tydzień”, „Pierścionek z orłem w koronie” Wajdy i „Śmierć jak kromka chleba” i „Zawrócony” Kutza nie okazały się sukcesem frekwencyjnym). Interesuje mnie zjawisko narodzin kina gatunku, którego prowodyrem był Władysław Pasikowski. Amerykańskie kino gangsterskie stało się dla nas kinem bandyckim, w którym uniwersalne reguły gatunku zostały połączone z rodzimą rzeczywistością. Sukces odniósł film „Psy” (1992), wprowadzając do potocznego języka powiedzonka oraz tworząc nowe gwiazdy kultury masowej: Bogusław Linda, Marek Kondrat czy Cezary Pazura. Pasikowski wyreżyserował „Krolla” (1991) i „Psy 2. Ostatnia krew” (1994), które nie były aż tak udane. W tej konwencji powstało jeszcze kilka produkcji: „Młode wilki” (1995) i „Młode wilki 1/2” (1998) Jarosława Żamojdy czy „Miasto prywatne” (1994) Jacka Skalskiego, ale nie powtórzyły już sukcesu pioniera.
Andrzej Wajda nie był miłośnikiem takiego kina. Wygłosił wtedy słynną opinię „Pasikowski jako taki specjalnie mnie nie interesuje. Natomiast interesuje mnie jego publiczność Bo on coś wie o tej publiczności, czego ja nie tylko nie wiem, ale może nawet nie chciałbym wiedzieć”. Wydaje się, że nagrodzony Oscarem reżyser w ten sam sposób mógłby się wypowiedzieć o publiczności filmów Patryka Vegi, który, moim zdaniem, jest następcą przełamującego tabu przeszłości Pasikowskiego. „Pitbull. Nowe porządki” (2015) i „Pitbull. Niebezpieczne kobiety” (2016) pobił wszelkie rekordy boxoffice. I w podobny sposób, jak „Psy” koresponduje z rzeczywistością. Choć można mieć wiele do życzenia w kwestiach artystycznych, sukces komercyjny tych produkcji, jest swoistym fenomenem. Hollywodzkie kino z wartką akcją, przemocą i wulgaryzmami znalazło się w Polsce, wykorzystując nasze rodzime zaplecze.
Komediowe tony
Prowadząc dalsze rozważania o wielkich przemianach gatunkowych w kinie polskim należy przyjrzeć się komedii. W połowie lat dziewięćdziesiątych stała się ona najpopularniejszym gatunkiem. Pierwsze sukcesy na tym polu osiągał Juliusz Machulski, który stworzył takie hity jak „Girl Guide” (1995), „Pieniądze to nie wszystko” (2001) czy „Vinci” (2004). Dwa ostatnie filmy okazały się niesłychanym fenomenem, do którego lubi powracać polska widownia przy okazji telewizyjnych powtórek. Jednak największym przebojem okazał się film „Killer” (1997), który z Cezarego Pazury zrobił prawdziwą gwiazdę polskiego kina.
Drugim specjalistą od komedii tego okresu był Jacek Bromski. Jego najbardziej znane filmy to „Kuchania polska” (1991), „Szczęśliwego Nowego Roku” (1992), „Kariera Nikosia Dyzmy” (2002) – ponownie fantastyczna rola Cezarego Pazury – oraz dylogia „U Pana Boga za piecem” (1998) oraz „U Pana Boga w ogródku” (2007). Niestety spoglądając na kolejne lata rozwoju komedii w Polsce, można czuć się rozczarowanym jej artystyczną jakością. Można wymienić takie filmy jak „Haker” Janusza Zaorskiego, „Jak to się robi z dziewczynami” Przemysława Angermana czy serię filmów Mariusza Pujszo „Polisz kicz projekt”, „Legenda” czy „Polisz kicz projekt… kontratakuje”.
Nutka romantyzmu i siła rażenia
Polska komedia skierowała się ku komedii romantycznej, powielając zachodnie wzorce, które na rodzimym gruncie wypadały nieco groteskowo. O ile dużym sukcesem okazała się ekranizacja powieści Katarzyny Grocholi „Nigdy z życiu!”, pozostałe filmy w tym gatunku pozostawiają wiele do życzenia. Topowymi twórcami stali się Piotr Wereśniak („Zakochani”, „Zróbmy sobie wnuka”, „Nie kłam, kochanie” czy „Och, Karol 2”), Ryszard Zatorski („Tylko mnie kochaj”, „Dlaczego nie!”, „Los numeros”, „Dzień dobry, kocham cię!”) i Krzysztof Lang („Miłość na wybiegu”, „Śniadanie do łóżka”, „Słaba płeć?”). Jasnym punktem na tej mapie porażek świecą dwie produkcje, powstałe już po wprowadzeniu Ustawy o kinematografii z 2005 roku. Jest to film „Listy do M.” Mitji Okorna, powielający amerykańskie i brytyjskie schematy opowieści świątecznych, oraz „Planeta Singli” tego samego reżysera. Przy obu produkcjach duży wpływ miała działalność producenta kreatywnego. Można to uznać za jedną z większych, pozytywnych zmian w tym gatunku. Czas jednak pokaże, na ile te dwie produkcje są zwiastunem sukcesu.
W latach 90. i na początku XXI w. dominowały te dwa, wyżej przeze mnie omówione, gatunki. Po 2005 roku nastąpił wysyp produkcji wcielających w życie schematy ugruntowane przez kino amerykańskie. Na początku próby przeniesienia kina gatunkowego na polski grunt nie zawsze kończyły się powodzeniem, ale w ostatnich latach można pochwalić się sporymi sukcesami zarówno artystycznymi, jak i komercyjnymi. Co prawda nasz rezerwuar gatunkowy ogranicza się w dużej mierze do kryminału, thrillera czy kina sensacyjnego oraz nielicznych musicalowych kroków. Na uwagę zasługują „Drogówka” i „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego, „Ziarno prawdy” Borysa Lankosza, „Uwikłanie” Jacek Bromski, „Jeziorak” Michał Otłowski, „Fotograf” Waldemar Krzystek, „Sługi boże” Mariusz Gawryś czy „Prosta historia o morderstwie” Arkadiusz Jakubik w nurcie kina kryminalnego. Jako thriller spełniają się: „Sala samobójów” Jana Komasy, „Pokłosie” i „Jack Strong” Władysława Pasikowskiego, „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, „Lincz” Krzysztofa Łukaszewicza, „Obława” Marcina Krzyształowicza, „Jestem mordercą” Macieja Pieprzycy, „Kret” Rafaela Lewandowskiego, „Demon” Marcina Wrony, „Supermarket” i „Konwój” Macieja Żaka, „Czerwony pająk” Marcina Koszałki czy w końcu „Na granicy” Wojciecha Kasperskiego. Z musicalem mamy bardzo rzadko do czynienia, dlatego cieszy niezwykły powiew świeżości w postaci triumfujących zagranicą „Córek dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej. O prawdziwym fenomenie możemy mówić w obrębie kina sensacyjnego, którego przedstawicielem jest, wspomniany przeze mnie wcześniej, Patryka Vega ze swoją serią „Pitbull”.
Kino środka
W ten sposób coraz większą rolę w Polsce zaczyna odgrywać kino środka. Wciąż pojawiają się trudności z definicją, co tak naprawdę kryje się za tą nazwą, można za producentką Anną Waśniewską Gill określić je: „To jest takie kino: ważny temat, ale podany w lekkiej formie. Kino skłaniające do refleksji, ale też zawierające w sobie elementy rozrywki”. [ii] Wydaje się, że to rodzaj kina, który, pomimo silnego komercyjnego nastawienia, nie schodzi z wyżyn intelektualnego rozmawiania z widzem. Jako przykład może posłużyć film Agnieszki Holland „W ciemności”, o którym tak pisał Tadeusz Sobolewski: „Ten film obejrzało w kraju ponad półtora miliona ludzi. Holland udało się złamać podział na kino artystyczne i masowe. «Jeżeli w Polsce oczekuje się tak zwanego kina środka – powiedział mi w Gdyni jej dawny kolega z zespołu «X», reżyser Jerzy Domaradzki – to «W ciemności» jest właśnie takim filmem»”[iii]. Z ostatnich lat można jeszcze wymienić kilka przykładów kina środka: „Moje córki krowy” Kingi Dębskiej, „Bogowie” Łukasza Palkowskiego, „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy, „Ostatnia rodzina” Jan P. Matuszyńskiego, „Body/Ciało” Małgorzaty Szumowskiej czy „Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej” Marii Sadowskiej. Filmy te nie tylko są udane artystycznie, o czym świadczą liczne nagrody i sukcesy zagraniczne (oprócz ostatniej pozycji, która dopiero weszła na polskie ekrany), ale przede wszystkim przyciągają polską publiczność do kina.
To właśnie te przemiany w polskiej kinematografii są dla mnie największe i najbardziej widoczne. Filmowcy ponownie zaczęli nawiązywać dialog z widownią, która coraz częściej wybiera rodzime produkcje spośród szerokiej oferty kinowej. I choć komedie romantyczne i filmy sensacyjne wciąż przyciągają ogromną publiczność, istniej pokaźne grono odbiorców, preferujących połączenie indywidualnego stylu twórcy, intelektualnej zabawy i ogrywania znanych schematów.
Polska mitologia
Natomiast gdyby spojrzeć na przekrój tematyczny i trzymanie się z góry ustalonych konwencji, wydaje mi się, że tutaj dokonały się najmniejsze zmiany. Oderwanie się od polskiej mitologii i zredefiniowane pewnych powielanych stereotypów, które tkwią w naszej kulturze jest wciąż przed nami. Mam na myśli, m.in. obraz wsi, portret Żyda, przedstawienie Polaka czy stereotypowe podejście do innych narodowości. Szczególnie trudne wydaje mi się podejście do historii naszego kraju, która nie byłaby przedstawiana zero-jedynkowo. O tym, jaki mamy problem z odejściem od schematów świadczy burzliwa dyskusja po „Pokłosiu” Władysława Pasikowskiego czy „Idzie” Pawła Pawlikowskiego. W oczy rzuca się również brak przedstawiania życia klasy średniej, które stało się domeną seriali telewizyjnych. Kino popada w skrajności, portretując bądź biedę („Plac Zbawiciela” Krzysztofa Krauze i Joanny Kos-Krauze, „Boisko bezdomnych” Kasi Adamik), bądź bogatszych mieszkańców Warszawy ( „Facet (nie)potrzebny od zaraz” Weroniki Migoń czy „Po prostu przyjaźń” Filipa Zylbera).
Żydzi, wieś i Wielka Historia
Wizerunek wsi polskiej, który w dużej mierze został ugruntowany przez literaturę, jest nieustannie powtarzany przez kino. Filmy eksponują jej sielskość i spokój („U Pana Boga za piecem” Jacka Bromskiego), magię i tajemnicę („Jańcio Wodnik” i „Cudowne miejsce” Jana Jakuba Kolskiego) czy urok ucieczki od wielkomiejskiego zgiełku („Nigdy w życiu!” Ryszarda Zatorskiego). Mieszkańcy wsi są ludźmi prostymi i dobrodusznymi („Pieniądze to nie wszystko” Juliusza Machulskiego), a z drugiej strony wynaturzeni („Wesele” i „Dom zły” Wojciecha Smarzowskiego). Motyw wsi jest ciągle obecny, ale często służy jako metafora czy opozycja do miasta.
Z kolei tematyka żydowska najczęściej funkcjonuje w kontekście wojennym i Holocaustu. Żyd jest przedstawiany jako ofiara („Korczak” Andrzeja Wajdy, „Lista Schindlera” Stevena Spielberga czy „Europa, Europa” Agnieszki Holland), a Polak stara się mu pomóc („Wielki Tydzień” Andrzej Wajda” czy „Pianista” Romana Polańkiego). Przełamanie tego podziału dokonuje się niezwykle rzadko i wywołuje burzliwe dyskusje, jak po wcześniej przeze mnie wspomnianym „Pokłosiu”.
Pozostając przy tematyce historycznej, nie można zapomnieć o przedstawianiu bohaterów narodowych. Filmowy hołdują zasadom Bóg, honor, Ojczyzna, odwołują się do mitologii naszego narodu, utrwalając wizerunek walecznych patriotów: „Generał Nil” Ryszarda Bugajskiego, „Tajemnica Westerplatte” Pawła Chochlewa, „Historia Roja” Jerzego Zalewskiego czy „Joanna” Feliksa Falka. Na pewne „uczłowieczenie” bohaterów możemy liczyć niezwykle rzadko, a takie zabiegi zazwyczaj spotykają się z mieszanym odbiorem, co było widoczne przy „Kamieniach na szaniec” Roberta Glińskiego czy „Mieście 44” Jana Komasy.
Kino polskie uległo wielu transformacjom. Podąża za zachodnimi trendami i wychodzi naprzeciw widza, który już nie tylko oczekuje duchowej strawy, ale przede wszystkim dobrej rozrywki. Pomimo tego że często mamy zachowawcze podejście i rzadko decydujemy się na eksperyment (wyjątek stanowi „Hiszpanka” Łukasza Barczyka, „Córki dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej czy „Baby Bump” Kuby Czekaja), polskie kino spełnia się w artystycznej formie wyrazu i osiąga coraz większe sukcesy, również na arenie międzynarodowej. Najmniejszym przemianom uległo podejście do narodowej mitologii. Filmowcy wciąż z pewną nabożnością i na kolanach opowiadają o bolesnej przeszłości, a kino rozliczeniowe tkwi w ugruntowanych przez lata schematach.
Odpowiadając na pytania postawione na początku rozważań, muszę przyznać, że polskim twórcom udało się zachować indywidualność wobec zachodnich trendów i mód. Nawet coraz silniej rozwijające się kino gatunkowe i kino środka nosi w sobie wyraźne rysy artystycznej niezależności, odnajdując swoje miejsce na międzynarodowych festiwalach. Co najważniejsze, nasze opowieści nie są już tak hermetyczne, dzięki czemu mamy szansę docierać do szerszej publiczności.
Małgorzata Czop
[i] Adam Zagajewski, Solidarność i samotność, Warszawa 1986, s. 27
[ii] Materiał wideo nagrany na potrzeby Script Fest
[iii] Tadeusz Sobolewski, Złote Lwy dla „W ciemności”, wyborcza.pl, 14 maja 2012 (http://wyborcza.pl/1,101707,11714211,Zlote_Lwy_dla__W_ciemnosci_.html)