Karol Starnawski to młody absolwent reżyserii Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej w Łodzi. Zaczynał od krótkich metraży – z jego twórczością zetknęłam się m.in. na Solaninie. Asystował także Janowi P. Matuszyńskiemu przy słynnej „Ostatniej rodzinie„. A ostatnio zadebiutował dobrze odebranymi przez krytyków „Cieniami imperium” – pełnometrażowym dokumentem, przedstawiającym poruszające historie osób, na których życie rzuca się cieniem nieistniejące już imperium ZSRR.



Karol Starnawski – o imperialnej Rosji i pozostałościach ZSRR.


Czy może Pan określić swój dokument mianem kontrowersyjnego? W końcu „Cienie imperium” mogą być odczytywane jako ręka podniesiona na Rosję. A z Rosją przecież się nie zadziera!

Trudno mi powiedzieć, czy mój film jest kontrowersyjny. Ja go tak nie postrzegam. Czasami spotykam się z określeniem, że „Cienie imperium” są filmem „anty-rosyjskim”. Protestuję przeciwko takim określeniom, ponieważ w mojej opinii spłycają one przekaz filmu. Nasz film jest krytyczny wobec działań Federacji Rosyjskiej względem Państw dawnego bloku ZSRR, ale nie jest anty-rosyjski.

Osobiście bardzo cenię Rosję, choćby za jej wybitną kulturę: literaturę, sztuki plastyczne czy w końcu kino. Mam znajomych Rosjan i nigdy nie chciałbym zrobić filmu po prostu „anty-rosyjskiego” – to bez sensu. Moją intencją było to, aby poprzez ludzkie historie pokazać, jak pewne wielkie tryby polityki imperialistycznej mogą tę jednostkę ludzką zmiażdżyć.

Często oglądamy relacje z różnych spotkań polityków na różnych „szczytach”, widzimy ich wspólne konferencje, słuchamy jakichś ustaleń, później eksperckich analiz, ale tak naprawdę jest to dla nas abstrakcja. Zadaniem naszego filmu jest ukazanie, jak polityka – w tym przypadku niezwykle agresywna – może wpływać na życie zwykłych ludzi.


Kadr z filmu „Cienie imperium”.


Czy ludzie, których Pan spotkał na Wschodzie, w większości widzą w Rosji okupanta, a w Putinie imperialistę bez skrupułów? Czy też o tym wcale się nie mówi – albo po prostu nie mówi się głośno?

W tych krajach, w których realizowaliśmy film, różnie postrzega się postać Władimira Putina. Na przykład na Ukrainie (głównie zachodniej) oraz w Gruzji jest to postać kojarzona jednoznacznie źle. Może to wynikać z tego, iż są to kraje wprost pokrzywdzone przez FR. Zostały one po prostu rozkazem Putina zaatakowane, a część terytoriów tych konkretnych dwóch Państw zostało przez Rosję zagrabione. Tam zarówno nasi bohaterowie, jak i ich znajomi, których tam spotykaliśmy, gdy tylko słyszeli słowo „Putin” albo „Rosja” – od razu podnosili głos i zaczynali rzucać wyzwiskami.

Rzecz ma się nieco inaczej, np. w Górskim Karabachu – ormiańskiej enklawie, o którą toczy się wojna pomiędzy Armenią a Azerbejdżanem. Oficjalnie Rosja jest sojusznikiem Armenii i popiera ją w jej dążeniach do utrzymania kontroli w Karabachu. Z kolei Azerowie są wspierani przez Turcję. W tym wypadku Rosja stara się występować w roli zatroskanego mediatora. Ale tak naprawdę po cichu trzyma oba Narody w napięciu. W kwietniu 2016 roku – w czasie ostatniej azerskiej ofensywy na ormiańskich terenach Karabachu – ludzie zorientowali się, że przeciwnik bombarduje ich rosyjskimi pociskami. To trochę otworzyło Ormianom oczy, że coś tu jest nie tak. Zresztą ostatnie protesty w Erywaniu pokazały, że Ormianie mają powoli dość „wiecznej przyjaźni z Wielkim Bratem”.


Kadr z filmu „Cienie imperium”.


Jak silne są związki Pana filmu z inspirującą książką „Granice marzeń” Tomasza Grzywaczewskiego, który także współtworzył scenariusz „Cieni imperium”? Na ile film pozostał Pana osobistym przekazem?

W zasadzie można to dokładnie wyliczyć: mianowicie film jest w 2/3 oparty na książce (śmiech). Wynika to z tego, że w filmie występuje trzech głównych bohaterów: Aleksej z Górskiego Karabachu, Timur z Ukrainy oraz Aleksander z Gruzji. Dwójka z w/w postaci została wcześniej opisana w książce Tomka. Są to Aleksej z Karabachu i Aleksander z Gruzji. Te dwa wątki zostały nieco pogłębione i rozwinięte względem książki, ale historie rodzin i ich przeszłości są przeniesione 1:1.

Natomiast Timur z Ukrainy to nowy bohater, niezwiązany z „Granicami marzeń”. Zaproponował nam go Dawid Wildstein, drugi z autorów scenariusza. Dawid poznał Timura w momencie kiedy był na wojnie w Donbasie. Opowiedział nam kilka szczegółów o Timurze, następnie pojechaliśmy na dokumentację i wiedzieliśmy, że jest to materiał na trzecią historię.

Na ile film jest moim osobistym przekazem? Myślę, że te trzy wątki są nieco rozwinięte względem tego, jak były opisywane do tej pory. Ponadto starałem się skupić na człowieku: jego emocjach i dążeniach, a sprawy geopolityczne zostawiłem jako tło wydarzeń, które obserwujemy na ekranie.


Kadr z filmu „Cienie imperium”.


Jak wygląda codzienność mieszkańców takich regionów jak Górski Karabach czy Abchazja? Z czym w praktyce wiąże się bycie obywatelem państwa nieuznawanego?

Jest to bardzo rozległy temat i trudno mi go streścić w kilku zdaniach. Oczywiście nie będzie niczym odkrywczym, gdy powiem, że codzienność w takich państwach jest bardzo trudna, ale w zasadzie nie mogę tego nie powiedzieć.

Na przykład: sprawa paszportów. Większość obywateli takich państw posiada dokumenty, które są nieważne. Nie są respektowane poza ich „krajem”. Zatem tacy ludzie są zmuszeni do tego, aby sobie załatwiać paszporty sąsiednich państw, jak np. Rosja, Ukraina czy Gruzja. Jeśli jestem Abchazem mieszkającym w Abchazji to mam paszport abchaski – nieuznawany, który w zasadzie mogę sobie przypiąć na lodówkę – oraz drugi np. rosyjski, który pozwala mi się poruszać.

Te kraje na ogół są bardzo zniszczone przez różnego rodzaju działania wojenne, które nie tak dawno się tam odbywały lub trwają nadal. Przeważnie ludzie żyją w strasznych warunkach. Panuje wszechobecna korupcja, na ulicach jest mnóstwo wojska, a każdy Twój ruch  jest skrzętnie monitorowany przez służby.

Ponadto, na przykład we wschodniej Ukrainie albo w Karabachu, ludzie żyją w wiecznym strachu. Nie wiedzą, czy dzisiaj nie spadnie jakaś bomba albo nie wydarzy się coś złego. W pozycyjnej wojnie zdradliwe jest to, że na pozór wydaje się, że wszystko jest w miarę ok. Nic się nie dzieje. Nawet działa jakaś szkoła, jakiś sklepik jest otwarty, itd. Wystarczy jednak jeden drobny incydent przy „linii kontaktu”, by nagle całe miasto zostało sparaliżowane i postawione w stan najwyższej gotowości.

Żeby jednak nie rysować wszystkiego w czarnych barwach – warto podkreślić, że większość żyjących tam ludzi jest cały czas uśmiechniętych. Takiej afirmacji życia – na przekór losowi – możemy się od nich uczyć.


Kadr z filmu „Cienie imperium”.


Bohaterowie wydają się nie chcieć porzucić miejsca, w którym mieszkają, nawet jeśli mieliby sposobność ucieczki. Timur nawet rzuca się w wir walki, choć mógłby pozostać bezpieczny we Lwowie, z rodziną. Co trzyma ich w regionach objętych konfliktami i co daje nadzieję na lepsze jutro?

W trakcie realizacji tego filmu po raz pierwszy zetknąłem się z takim zjawiskiem, które sam określam jako „totalny patriotyzm” (śmiech). Ci ludzie po prostu kochają swoją ziemię. Są w stanie na niej żyć pomimo wielkiej ceny, jaką za to płacą. W kosmopolitycznym świecie, w którym my żyjemy, to coś nie do pomyślenia. Sam mam wątpliwości, czy byłbym w stanie tak postąpić, gdyby np. w Polsce wybuchł jakiś konflikt. Muszę przyznać, że obserwacja z bliska tak silnych uczuć, którymi ludzie darzą swoje – przecież bardzo niedoskonałe Ojczyzny –  dała mi mocno do myślenia.

Z drugiej zaś strony zauważyłem, że z tych pozytywnych emocji tylko krok dzieli człowieka od szaleństwa. No bo gdzie tu racjonalizm? Czy człowiek nie powinien najpierw zadbać o byt i bezpieczeństwo własnej rodziny – zamiast służyć jakieś „wyższej idei”, która na dodatek nie ma perspektyw na zwycięstwo? Odpowiedź wydaje się oczywista, a jednak – dla naszych bohaterów nie do końca. Mam nadzieję, że dla widzów również będzie czytelne, iż wojna potrafi uzależnić, wciągnąć w swoje tryby. Syndrom pourazowy to naprawdę nie jest nic zmyślonego.


Na planie filmu „Cienie imperium”. Fot. Tomasz Grzywaczewski.


Jak wyglądała praca na planie? Jak wspomina Pan podróże do krajów objętych konfliktami i krajów teoretycznie nieistniejących?

Przychodziliśmy z ekipą zdjęciową do naszych bohaterów i zaczynaliśmy ich kręcić. Każdy dzień zaczynał się od jakiegoś poczęstunku, filiżanki kawy, czasami czegoś mocniejszego, a później operator Filip Drożdż brał kamerę do ręki i zaczynaliśmy kręcić. Z początku trudno było oswoić naszych bohaterów z kamerą, wytłumaczyć im, żeby na nią nie reagowali, aby do niej nic nie mówili – żeby pozwolili nam obserwować ich życie. Później jednak wszyscy załapali o co nam chodzi i nie było już z tym problemu.

Podróże do krajów objętych konfliktami – tutaj chyba Panią zaskoczę – wspominam bardzo dobrze. Nasi bohaterowie to przekochani ludzie i czas spędzony z nimi sprawił, że kojarzę te wyjazdy tylko z pozytywnymi emocjami.

Natomiast jeśli chodzi o problemy natury logistycznej, technicznej – związanej z realizacją zdjęć w tak trudnych miejscach – to faktycznie mieliśmy kilka przygód. Raz chcieliśmy pojechać na linię frontu w Karabachu, ale w ostatniej chwili nas cofnięto. Zarekwirowano nam kamerę i kazano wracać do miejsca, w którym spaliśmy. Na dodatek jechał z nami jakiś generał, który upierał się, że chce przejrzeć nasze dyski z materiałami. Było ryzyko, że wszystko zostanie skasowane. W trakcie drogi udało nam się jednak wytłumaczyć generałowi, o co nam chodzi, kim jesteśmy, co robimy i przy drobnym wsparciu Tomka Grzywaczewskiego, który wie jak się tam rozmawia z ludźmi – że tak to ujmę – historia znalazła szczęśliwe zakończenie.

Innym razem na Donbasie Press-oficer, który z nami podróżował samochodem, aby mieć na nas oko, ciągle zmieniał adres docelowy, do którego jechaliśmy. W efekcie wszyscy się już pogubili, gdzie jedziemy. Ale gdzieś tam dojechaliśmy. Blisko separatystów.


Na planie filmu „Cienie imperium”. Fot. Tomasz Grzywaczewski.


Najbardziej emocjonującym wątkiem było dla mnie spotkanie po 35-ciu latach rozdzielonego w młodości rodzeństwa. Jak udało im się odnaleźć?

Gdy przygotowywaliśmy się do zdjęć, staraliśmy się ustalić, jaki cel ma każdy z naszych bohaterów. To było bardzo ważne z punktu widzenia dramaturgii. Gdy cel jest jasno określony to wiadomo, że bohater będzie do niego dążyć, będzie starać się pokonywać przeszkody, itd. Zatem będzie jakaś narracja, jakieś napięcie, etc. Największy problem z ustaleniem tzw. celu miałem w przypadku Aleksandra, ponieważ z całej trójki jest to bohater najbardziej statyczny.

Aleksej z Karabachu, wiadomo, jest rozdarty między rodziną, ojczyzną a swoimi marzeniami o byciu muzykiem. Tutaj wiedziałem, że jego celem będzie spełnienie marzenia i związany z tym wyjazd z domu. Z kolei Timur jest człowiekiem aktywnym, który cały czas próbuje wrócić na front w Donbsie. Wiedziałem, że jego celem będzie powrót. Natomiast u Aleksandra wszystko, co związane z wojną i jakimiś celami – już się wydarzyło. Dziś Aleksander nie robi nic szczególnego poza siedzeniem w domu.

Miałem zatem zagwozdkę – co będzie dziać się na ekranie? Co mamy obserwować? Faceta, który pali fajkę za fajką, stojąc na balkonie? Wtedy z pomocą przyszedł Tomek Grzywaczewski mówiąc, że Aleksander marzy o tym, aby odnaleźć swoją zaginioną rodzinę. Gdy to usłyszałem, powiedziałem: „Stary, to w takim razie musimy ich odnaleźć i sprawić, aby się poznali”. I tak się stało.

Tomek pojechał w pojedynkę do obwodu Kaliningradzkiego i odnalazł siostrę Aleksandra. Oczywiście nie bez przygód, ale udało się. Później w trakcie zdjęć po prostu się rozdzieliliśmy. My z kamerą byliśmy u Aleksandra i czekaliśmy na przyjazd siostry, z kolei Tomek Grzywaczewski poleciał znowu pod Kaliningrad, aby bezpiecznie przywieźć siostrę do Gruzji. I tam się spotkali.


Na planie filmu „Cienie imperium”. Fot. Tomasz Grzywaczewski.


Czy praca nad „Cieniami imperium” była dla Pana ciężką psychicznie przeprawą? Ekipa filmowa nie obawiała się o swoje życie, będąc w sercu konfliktów zbrojnych?

Zaskoczę Panią, ale nie. Tereny, na których realizowaliśmy zdjęcia mieliśmy dobrze rozpoznane dzięki wcześniejszym reporterskim doświadczeniom Tomka i Dawida. Oni byli takimi naszymi przewodnikami po tych regionach. Poza tym byliśmy na tyle skupieni na swojej pracy, że to, co było dookoła, traktowaliśmy jako tło. Chociaż były momenty, w których mieliśmy drobne ciarki na plecach, ale było ich stosunkowo niewiele.


Na planie filmu „Cienie imperium”. Fot. Tomasz Grzywaczewski.


Czy zna Pan inne historie? Jeszcze nieopowiedziane dramaty obywateli postsowieckich republik, wciąż żyjących w cieniu nieistniejącego już imperium? Można by z tego zrobić kolejny dokument?

Tematów i historii na dokument w tych regionach jest mnóstwo. My opowiedzieliśmy raptem trzy. Natomiast na pewno fascynującym miejscem musi być Czeczenia. To jest kraj, nie-kraj. Wielki Naród a jednak… tak upokorzony.

Poza tym ciekawym miejscem jest na pewno Naddniestrze, czyli państwo nieuznawane, które odłączyło się od Mołdawii. Dzisiaj jest to po prostu baza militarna i szpiegowska Rosji, bardzo blisko granicy z Mołdawią i Ukrainą od strony Odessy. Strategiczny punkt.

Zresztą mieliśmy tam nawet osobę, o której myśleliśmy w kategoriach jednego z bohaterów na film. Byliśmy na dokumentacji w momencie, gdy w Naddniestrzu odbywały się wybory prezydenckie. Oczywiście wszyscy kandydaci byli ultra pro-putinowscy. Cała oprawa tych wyborów była mega na serio, a dla nas – bardzo zabawna, wręcz karykaturalna. Nasze pałętanie się z kamerą w trakcie wyborów zostało jednak odnotowane przez tamtejsze służby. Po powrocie do Polski otrzymaliśmy oficjalne pismo od Prezydenta Naddniestrza, w którym uprzejmie nas informuje, iż mamy dożywotni zakaz wjazdu do jego Republiki.



Cienie imperium” to poruszający dokument, którego tytuł bardzo dobrze oddaje treść. Potężne imperium to ZSRR, a w domyśle obecna Rosja, której rozległe terytorium zbudowane jest na cierpieniu i upokorzeniu milionów ludzi. Choć dumna Rosja chciałaby prezentować całemu światu swój imperialny blask, jej ekspansja kładzie się cieniem na szczęściu i spokoju niezliczonej ilości osób.

„Polityka to trzymanie ludzi na krawędzi, w napięciu i w niepewności” – mówi ojciec Alekseya. – „Polityka nie polega na rozwiązywaniu problemów”…


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Sad dziadka czyli Wołyń ujęty zupełnie inaczej niż nas przyzwyczajono. Rozmawiamy z reżyserem...

Wystąpiła w wielu znanych serialach telewizyjnych, takich jak „Belfer” czy „Barwy szczęścia”. W...

„Nie myślę o „Słoniu” jako o filmie prowokacyjnym albo moralizatorskim. To czuła i delikatna...

Leave a Reply