-daje 6 łapek!
Kino o silnej emancypacyjnej wymowie, które ogląda się z przyjemnością, ale bez wyjątkowego zachwytu. Anna Boden i Ryan Fleck tworzą ciekawe origin story, dzięki czemu mogą funkcjonować oddzielnie, bez znajomości całej serii. I choć zachowują elementy dobrze znane z filmów Marvela, jak pełnokrwiści bohaterowie, sporo akcji i pokaźna dawka humoru, całość jest jakaś toporna, opatulona CGI i z niewielką dozą wdzięku. Kapitan Marvel jest dziewczyńska, nie kobieca i dopiero z czasem odkrywa pełnię swojego potencjału.
„Nie muszę ci niczego udowadniać” mówi Vers (Brie Larson) podczas jednej z potyczek, kiedy mężczyzna stara się ją zbić z pantałyku i pokazać, że nie nadaje się do walki ze względu na zbytnią emocjonalność i uczuciowość. Ona nie poddaje się prowokacji i uwalnia się od nachalnych stereotypów. Jest silna, samodzielna i zdecydowana, by wygrać i ocalić zagrożoną rasę. I to właśnie ona staje się niezwykle barwną postacią, która w Kapitan Marvel nie tylko musi odkryć swój potencjał, ale zbudować swoją tożsamość od nowa, przywołując wspomnienia o przeszłym życiu ze skrawków pamięci.
Vers mieszka na planecie Kree i jest wojowniczką, która bierze udział w niebezpiecznej wojnie. Szkolona pod skrzydłami bezkompromisowego Yon-Rogga (Jude Law) ma dokonać wielkich rzeczy, kiedy przez przypadek – w wyniku niepowodzenia jednej z misji – trafia na C-53, czyli Ziemię. Na miejscu poznaje agenta T.A.R.C.Z.Y Fury’ego (odmłodzony Samuel L. Jackson) i razem krok po kroku odkrywają prawdę o Skrullach i Kree, a także o ziemskim życiu Vers. Tworzą zespół idealny pełen zrozumienia, siły i humoru.
Kapitan Marvel doskonale portretuje relacje, pokazuje siłę przyjaźni i kobiecą zdolność do wychodzenia ze schematów. Wszystko zdaje się być na miejscu, a mimo to Boden i Fleck nie osiągnęli pewnej dozy dezynwoltury, której oczekuje się po filmach Marvela. Brak im lekkości braci Russo, którzy z maestrią potrafią wyciągnąć humor w tragicznych momentach i bez zadyszki tworzyć rozbuchane sceny pojedynków. Tutaj jest poprawnie z dużym naciskiem na klimat lat 90. Z ekranu dobiegają fenomenalnie dobrane piosenki, a Fury wygląda jak lepsza wersja siebie. Szkoda tylko, że staje się jedynym nośnikiem humoru i ciętych ripost, a rudy kotek jest słodkim ozdobnikiem. Mimo to trudno odmówić mu uroku i odegrania ważnej roli w całej historii.
Kolejna odsłona Marvela nie jest wybitna, ale można ją określić jako dobry i przyjemny film. Momentami można przyczepić się Samuela L. Jacksona, któremu blisko do autoparodii czy topornych strojów Scrullów, ale determinacja działania Vers wszystko puszcza w niepamięć. Kapitan Marveljest dobrą odpowiedzią na Wonder Woman i w końcu pokazuje silną kobietę w centrum świata marvelowskich superbohaterów. Dobra opowieść, którą obejrzy się z przyjemnością, ale nie będzie z werwą rozprawiać po seansie. Marvel robi swoje i tak, jak jego bohaterka, nie musi niczego nam udowadniać.
Za seans dziękuję