Historia Kaszubów na początku XX wieku może elektryzować. Polacy pod władzą pruską, przywiązani do ziemi i własnej kultury stali się niewygodni zarówno po I i II wojnie światowej. Filip Bajon zamiast opowiedzieć elektryzującą historię małej społeczności, ich zmagania z rzeczywistością, bolesne mordy i straty, wpisał całość w banalny i letni romans między rodzeństwem – dziećmi niemieckich wielkich posiadaczy ziemi i majątku. Kamerdyner staje się przez to przezroczysty, niezajmujący i zwyczajnie nudny.
Filip Bajon chciał opowiedzieć o relacjach niemiecko-polsko-kaszubskich na przestrzeni 45 lat. To saga rodu von Kraussów, który przeżywał swoje wzloty i upadki, zmagał się z wewnętrznymi tarciami, jak i wirami historii. Kamerdynermiał być epickim dziełem o rozbuchanych ambicjach. Tymczasem twórca Magntatak bardzo skupił się na formie, że zupełnie stracił z oczu to, co najbardziej zajmujące – pełnokrwistych bohaterów i zajmującą historię. I choć aktorzy robią, co mogą z banalnymi postaciami, tylko nielicznym udaje się wyjść z twarzą – chwała Adamowi Woronowiczowi i niesłusznie zapominanej przez kino Annie Radwan. Na aktorów młodego pokolenia powinna spać zasłona milczenia.
Głównym bohaterem staje się Mateusz Kroll (Sebastian Fabijański). Urodzony w dramatycznych okolicznościach, osierocony przez ojca i matkę, trafia na wychowanie do państwa von Kraussów. Choć należy do rodziny i jest w ten sposób traktowany, zawsze będzie członkiem rodziny drugiej kategorii. Demoniczny ojciec i głowa rodu Hermann (Adam Woronowicz) nie chce inwestować w młodego mężczyznę, dlatego nie wysyła go na studia. Woli postawić na swoje dzieci – Kurta (Marcel Sabat) i Maritę (Marianna Zydek). Do tego przystojny i pełen romantyzmu młodzieniec wdaje się w romans w młodą von Kraussówną. Jego przyszłość staje pod znakiem zapytania i wkrótce przybiera strój kamerdynera, zostając służącym rodziny.
Ludzkie dramaty zostają wpisane w szarą codzienność, ale Bajon – skupiony na barwnej inscenizacji – nie potrafi tchnąć w nie życia. Kamerdyner jest perfekcyjnie zbudowany wizualnie. Epickie przestrzenie rozpływają się w niesamowitych kadrach, które momentami przywodzą na myśl piękne – czasami przerażające – obrazy. Całość zapiera dech w piersi, buduje klimat i nastrój wraz z subtelną muzyką Antoniego Łazarkiewicza. Szkoda, że to wszystko, co przykuwa uwagę.
Kamerdyner jest kinem letnim i bez emocjonalnego pazura, przez co patrzymy na losy bohaterów bez przejęcia. Uderza banalność jednowymiarowych postaci, nudzi ich brak werwy i papierowe dialogi. Bajon nie potrafi oddać na ekranie zawieruchy dziejów, przez co ten film to dopieszczony obrazek pozbawiony życia.
Za seans dziękuję: