Komedia z morałem. Komedia z przestrogą. Komedia z radą. Juliusz to perełka na tle przedstawicieli tego gatunku w Polsce. Debiutujący Aleksander Pietrzak już w swoich filmach krótkometrażowych (Mocna kawa nie jest taka zła, Ja i mój tata) udowodnił, że nie interesuje go pusty śmiech, a raczej sinusoidalna celebracja tragikomizmu codziennego życia. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że za scenariusz i produkcję są odpowiedzialni ci sami twórcy, którzy dwa lata temu podbili serca krytyków i publiczności komedią romantyczną Planeta Singli.
Juliusz (Wojciech Mecwaldowski) jest życiową fajtłapą. Samotny z ojcem alkoholikiem po dwóch zawałach u boku i znienawidzoną pracą jako nauczyciel plastyki idzie z rezygnacją przez życie. Po godzinach dorabia do pensji, biorąc, wraz z kumplem Rafałem (Rafał Rutkowski), udział w różnych eventach. Na jednym z nich poznaje Dorotę (Anna Smołowik). Urocza pani weterynarz z bagażem doświadczeń i zdecydowanym podejściem do życia odmieni jego świat. Juliusz będzie musiał przewartościować swoją rzeczywistość, dojrzeć do odwagi i wykształcić w sobie pewność własnych możliwości.
Aleksander Pietrzak ponownie eksploruje wątek ojcowsko-synowskich relacji, podkreśla ich znaczenie dla całego życia, a przy okazji jest niezwykle szczery i zabawny. Zwraca uwagę na przemijanie czy tracenie życiowych szans bez nadęcia na wychwalanie pasma sukcesów i pięknego mieszkania wprost w katalogu z Ikei. Juliusz jest nieco odrapany, nie jest idealny, ale dzięki temu prawdziwy. I choć humor czasami ociera się o głupotę, trudno nie dostrzec głębi w tych kontrastach. Balansowanie między żartami a śmiertelną powagą pozwala na momenty wytchnienia i refleksji.
Juliusz jest filmem wyważonym. Posiada niekwestionowane atuty w postaci genialnie dobranych aktorów i rezygnacji z opatrzonych twarzy. Wojciech Mecwaldowski jest mieszanką słodkiego ciamajdy, uroczego romantyka i szarmanckiego szaraczka. Tworzy perfekcyjny duet z anielską, ale hardą Anną Smołowik. Na uwagę zasługują mini role Krystyny Jandy, Krzysztofa Materny i Macieja Stuhra.
Po seansie w głowie pozostaje kilka scen, ale przede wszystkim wrażenie, że w końcu coś drgnęło w smutnym rejonie polskiej komedii. Juliusz pozostawia z refleksją, opowiada jakąś historię, a nie jest tylko zbiorem pustych gagów. Pietrzak pokazuje, że potrafi wykorzystać potencjał stand-upu, balansując czasami na granicy dobrego smaku, ale wciąż posiadać dużo empatii i ciepła wobec swoich bohaterów.