[DISCLAIMER: Tekst pierwotnie ukazał się w październiku 2019 roku na łamach nieistniejącego już portalu MRTL.pl]
„Joker” Todda Phillipsa to jeden z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku. Od chwili, w której zdobył Złotego Lwa, najważniejszą nagrodę prestiżowego Festiwalu Filmowego w Wenecji, stał się jeszcze bardziej łakomym kąskiem dla wszelkiej maści kinomanów. Nic dziwnego – to dzieło przemyślane, wyśmienicie poprowadzone i kompletne.
“JOKER” – Rechot losu
„Joker” opowiada historię Arthura Flecka, mężczyzny który próbuje wiązać koniec z końcem, imając się różnych zleceń jako „klaun do wynajęcia”. Fleck jest niesamowicie samotny i pogardzany przez innych ludzi, którzy nie potrafią go rozgryźć, ani zrozumieć. Film Phillipsa staje się przez to pogłębionym portretem psychologicznym bohatera złamanego.
Tym sposobem „Joker” pokazuje, jak pojemny jest gatunek „kina superbohaterskiego” o komiksowym rodowodzie. Optyka patrzenia dzieła przypomina przez to chwilami „Watchmen. Strażników” Zacka Snydera, adaptację słynnej powieści graficznej z połowy lat 80., która również stanowiła intrygujący portret nietypowych osobistości.
Przeczytaj także: Samotne wilki
Reżyser zarzekał się w wywiadach, że jego film nie będzie bezpośrednio bazować na żadnym z komiksów o jednym z największych przeciwników Batmana. Słowa dotrzymał – jego produkcja to całkiem nowa geneza bohatera, która jednak w bardzo umiejętny i inteligentny sposób oddaje hołd wcześniejszym wersjom tej postaci i jej historii.
Film przyciąga swoją wyrazistą wizją świata przedstawionego, ale przede wszystkim mami nasze zmysły wybitną kreacją centralnej postaci. Od dawna wiadomo, że Joaquin Phoenix jest świetnym aktorem. Jednak to, co wyczynia w „Jokerze” przechodzi wszelkie pojęcie. Jego kreacja to portret człowieka na granicy obłędu, który jednak wielokrotnie ma momenty wyraźnej klarowności umysłu. Chwilami widać, że jego działania są w pełni przemyślane, miarowe. W innych – łatwo dostrzec oznaki szaleństwa i wewnętrznego zezwierzęcenia. Jak gdyby groźna bestia, którą mężczyzna trzymał w środku tylko czekała, aby wydostać się na zewnątrz.
Przeczytaj także: Queer
Arthur Fleck w wykonaniu Phoenixa to postać niezwykle złożona i kompleksowa. Wymykająca się prostym ocenom i charakterystykom. Aktor celowo bawi się rolą, ukazując że niejednokrotnie jego śmiech jest odruchem bezwarunkowym, trudnym do powstrzymania. Na dodatek jego specyficzny, czasem jakby wymuszony rechot przywodzi na myśl Tommy’ego Wiseau, reżysera i aktora, który zasłynął filmem „The Room”, wielokrotnie nazywanym „najgorszym filmem świata”. Jest to zresztą niezwykle ciekawe skojarzenie, gdyż Wiseau to twórca, który potrafił przekuć swoją porażkę w największy sukces. Łatka najgorszego filmu umożliwiła dziełu niemal stałą obecność w kinach na całym świecie i wyprzedane pokazy za każdym razem, gdy dzieło pojawia się na ekranach. Podobną drogę przechodzi Fleck w filmie Phillipsa, w pewnej chwili przekuwając kierowane w swoją stronę obelgi, w znak rozpoznawczy i powód do dumy.
Rola Phoenixa przyciąga do ekranu, budzi żywe emocje i nie pozostawia nikogo obojętnym. Oscar gwarantowany! Tym samym Joaquin Phoenix może stać się kolejnym aktorem nagrodzonym za kreację Jokera w ostatnich latach, idąc w ślady pośmiertnie nagrodzonego statuetką Heatha Ledgera za wybitną kreację w filmie „Mroczny Rycerz” Christophera Nolana.
„Joker” to jeden z najciekawszych filmów, bazujących na komiksowym pierwowzorze. Zupełnie nie dziwią wysokie oceny i prestiżowe nagrody. Tak poważnego filmu o micie założycielskim superbohatera, czy w zasadzie superzłoczyńcy, nie mieliśmy w kinie od dawna. „Joker” to także film intrygujący formalnie, dopieszczony i wycyzelowany w najdrobniejszym szczególe. Koniecznie! Jeden z najciekawszych filmów tego roku.
Michał Kaczoń