Zjawiska nadprzyrodzone, poszukiwanie tożsamości i fanatyzm religijny to tematy, które zostają poruszone w najnowszym filmie Joachima Triera. „Thelma” zadebiutowała na Międzynarodowym Festiwalu w Toronto i stała się norweskim kandydatem do Oscara. Opowiada o młodej kobiecie, która wkracza w dorosłe życie. Z reżyserem filmu rozmawiamy o folklorze i trudnych rodzicielskich relacjach.
Małgorzata Czop: W swoim poprzednim filmie skupiałeś się na męskich relacjach po utracie bliskiej osoby. Tym razem punktem centralnym jest kobieca perspektywa. Jak narodził się ten pomysł?
Joachim Trier: „Głośniej od bomb” zaczęliśmy robić w Ameryce, ale produkcja rozpadła się ze względu na problem finansowe. Byłem w Nowym Jorku i nagle musiałem zatrzymać prace. Na szczęście rok później sfinalizowaliśmy projekt, na który czekałem niemal osiem lat. Wtedy wróciłem do Norwegii i spotkałem się ze znajomym, który zadzwonił do mnie i zaproponował pracę nad czymś zupełnie innym. Spotkaliśmy się, słuchaliśmy muzyki z lat 80. i wtedy narodził się pomysł na opowieść o zemście. Zacząłem interesować się różnymi historiami, oglądaliśmy sporo filmów o wojnie, m.in. Briana de Palmy i zdecydowaliśmy, że chcielibyśmy zrobić taki film w Norwegii. Coś, czego nikt do tej pory nie zrobił… Dopiero potem zaczęły się precyzować nasze pomysły. Chcieliśmy, żeby film był bardzo wizualny. Oparty na obrazach, nastroju i wolności wyrażenia tego, o czym myślimy. Byliśmy przerażeni naszymi działaniami, przez co pojawił się taki pierwotny lęk przed utratą kontroli. Strata sprawczości wywołuje pierwotny lęk przed utratą samego siebie. Chcieliśmy stworzyć historię o zyskiwaniu siły i kontroli przez kobietę.
Twój film pełen jest symboli: ryby pod lodem, ptaki czy węże. Czy ta opowieść niesie w sobie pewną nieuświadomioną warstwę?
Nie wierzę w symbole w filmach. Nie chcę, aby oznaczały one jedną konkretną rzecz. Interesują mnie zdarzenia, które są istotne dla wszystkich ludzi. Każdy potrafi wyrazić wobec nich uczucia i jakieś stanowisko. Tak na przykład jest z wężami – są piękne, ale przerażające.
Może dlatego że w wielu kulturach są symbolem zła, diabła?
To również. Mnie jednak bardziej interesował strach na podstawowym poziomie, kiedy ludzie reagowali na widok węża z obawy przed ugryzieniem. Piękno, które może doprowadzić do tragicznych konsekwencji. Do tego pojawiły się przekonania religijne i folklor – opowieści i bajki. Wiele historii pochodzi z przekazów ustnych. Potem, w XIX w., zostały spisane w książkach i stały się kolekcją doświadczeń pokoleń. Wiele z nich dotyczy natury, która może być przedstawiana zarówno jako źródło dobra, jak i zła. Norwegia była protestancka. Ludzie mieli niezwykle mocny kompas moralny. Wiele opowieści powstawało po to, by przestrzegać i moralizować, dlatego las i natura były przedstawiane jako złe i niebezpieczne. Rzeczy związane z naturą i dzikością często były uznawane za negatywne w naszej kulturze, chociaż od zawsze jesteśmy z nimi związani. Natura jest pokazywana jako silna, trudna do okiełznania i nieraz przerażająca. Chciałem przedstawić historię kobiety, która jest połączona z czymś znacznie silniejszym niż ona sama. Mimo wszystko, mimo tej walki, finalnie Thelma staje się częścią natury. Akceptuje siebie taką, jaką jest.
W „Thelmie” można odnaleźć sporo nawiązań do psychoanalizy: id, ego i superego. Czy interesujesz się psychologią?
Myślę, że to stanowi część mnie czy tego chcę, czy nie. Interesuje mnie pscyhoanaliza, ale przede wszystkim lęk odczuwany przez jednostkę. Jak być sobą? Jak odłączyć się od struktur, które powstrzymują nas od wolnej ekspresji? To istotne zagadnienia w moim życiu. W „Thelmie” chciałem przede wszystkim opowiedzieć o utracie kontroli i doświadczeniu płynącym z tego faktu.
Thelma traci kontrolę podczas napadów padaczkowych. Jednak to nie jest typowa epilepsja, lecz jej psychogenna odmiana. Skąd wziął się ten pomysł?
Zbierałem sporo informacji na ten temat. Wydawało mi się niezwykle interesujące, że umysł potrafi robić tak niezwykłe rzeczy. Choć ma się pełne objawy padaczki, w badaniach mózg funkcjonuje prawidłowo. To choroba, której podłoże nie jest neurologiczne, ale psychologiczne. Chciałem, aby źródłem problemów Thelmy była relacja z ojcem. Dawniej takie zachowania były utożsamianie z czarownicami. Napady były uznawane za część kultu. Wiele kobiet przez swoje zachowania i emocjonalność było demonizowanych.
Dlaczego tylko kobiety?
Myślę, że żyły one w czasach, gdy mężczyźni mieli władzę i kontrolę. Mimo wszystko w Norwegii znajdzie się kilka przekazów o spaleniu na stosie mężczyzny, szczególnie w średniowieczu. Głównie przez to, że nie dopasowywali się do reguł i norm społecznych. Zachowania różniące się od większości były stygmatyzowane. Ludzie byli uznawaniu za odmieńców, a przez to wzbudzali strach i niezrozumienie. Moim filmem chciałem pokazać, szczególnie młodym ludziom, żeby nie bali się tego, kim są. Muszą się nauczyć akceptować siebie.
Każdy musi odnaleźć własną drogę. Na ścieżce do szczęścia, którą wędruje Thelma stoi jej ojciec. Jest niezwykle silną osobowością. Sprawuje nad Thelmą kontrolę, przez co nie może ona wyrazić swoich prawdziwych pragnień.
Ta relacja to siła napędzająca całą fabułę. Dla mnie jest tragiczną historią miłosną między ojcem a córką. Opowieść o miłości i zależności, która może doprowadzić do piekła. Wydaje mi się, że związek rodziców z dziećmi polega na ciągłym negocjowaniu i ustalaniu granic. To relacja pełna miłości, ale też wielu trudów. Dorastanie prowadzi do ustanowienia pewnej autonomii w swoim życiu. Rodzice wpływają na to, jak postrzegamy siebie. Wiele problemów dorosłych ma swoje źródła w dzieciństwie, niezależnie od tego, czy ich rodzice byli świetni.
Dlaczego zdecydowałeś się, aby ta rodzina była tak mocno religijna. Każde pragnienie, jakie ma Thelma zostaje zakazane przez jej religię.
Nie chciałem się skupić na krytykowaniu wiary. Nie jestem wierzący, ale szanuję uczucia religijne innych. Uważam jednak, że religia niesie w sobie niezwykłą siłę, jej struktura ma ogromny wpływ na jednostki. Może być bardzo niszczącą i niebezpieczną, szczególnie przez swój brak akceptacji dla odmienności. Trzeba pamiętać o tym, żeby akceptować innych takimi, jakimi są.
Ten film to też historia dojrzewania. Przypomina „Carrie” Briana de Palmy.
Myślę, że powieści Stephena Kinga są wspaniałe. „Carrie”, jaki i „The Dead Zone” Davida Cronenberga niosą w sobie pewną egzystencjonalną alegorię wplecioną w horror. To takie współczesne bajki. „Thelma” to opowieść o kondycji człowieka z domieszką nadnaturalnych elementów. Chcieliśmy, żeby to było nowe spojrzenie na body horror.