Z pozoru zwyczajny poranek. Mathilde z mamą wsiadają do wagonu metra. Mężczyzna ustępuje miejsca. Każdy uśmiecha się do siebie, aż codzienną sielanką przerywa wybuch. Kobieta ginie. Czy to przypadek? A może zaplanowany zamach? Anders Thomas Jensen zastanawia się nad kolejami losu, ale przede wszystkim w Jeźdźcach sprawiedliwości zaprasza nas na szaloną jazdę bez trzymanki. Kino zemsty zmieszane z czarną komedią. 

Przeczytaj także: Na rauszu

Rachunek prawdopodobieństwa to ważna sprawa w życiu Otto (Nikolaj Lie Kaas) i Lennarta (Lars Brygmann). Matematyka porządkuje ich świat prywatny i zawodowy, dlatego nie mogą przejść obojętnie obok wybuchu w metrze, dopatrując się w nim celowego działania. To właśnie ich domysły zaprowadzą ich na próg domu Mathilde i jej ojca Markusa (Mads Mikkelsen). Dwóch introwertyków trafi na zdecydowanego wojskowego, który dość szybko zapragnie zemsty.

Jeźdźcy sprawiedliwości nie podlegają łatwym klasyfikacjom. Choć Jensen w dużej mierze skupia się na kinie zemsty, nie zabraknie elementów bardzo emocjonalnych i poruszającej wędrówki przez różne stany żałoby. Markus na początku prezentuje się niczym stereotypowy żołnierz, który na autopilocie na wszelkie trudne emocje reaguje agresją, by dość do ciekawego momentu zatopienia się w całkowitej niemocy. Właśnie te indywidualne spojrzenia na zagubionych bohaterów, którzy nie mogą sobie poradzić w nieprzewidywalnej sytuacji, dodają temu filmowi prawdziwego uroku.

Przeczytaj także: Pojedynek na głosy

Zresztą Jensen potrafi zaskakiwać, balansując na granicy dobrego smaku. Zemsta w Jeźdźcach sprawiedliwości przybiera na sile, wendetta jest niebywale krwawa, a to wszystko w oparach czarnego humoru. Wiele dowcipów i uśmiechów wynika z charakterów bohaterów zaangażowanych w akcję: Otto to ciepły i nieporadny fajtłapa, a Lennart zatopiony we własnych problemach troskliwy neurotyk. Reżyser buduje swoją opowieść na kontrastach, dociska gaz do dechy i coraz bardziej zaskakuje absurdalnymi rozwiązaniami.

Nie wszyscy kupią żart proponowany przez duńskiego reżysera. Dla mnie Jeźdźcy sprawiedliwości są najciekawsi w momentach dalekich od humoru i przerysowania. Ciekawie patrzy się na Markusa, który świetnie odnajduje się w koszarach, ale jest zupełnie nieporadny w domu. Z uwagą śledzi się rozwój Mathilde, która próbuje znaleźć wyjaśnienie sytuacji, w której się znalazła. To właśnie to małe elementy pokazują, jak różnie ludzie radzą sobie z emocjami i w jaki sposób starają się racjonalizować sprawy, dla których trudno znaleźć wytłumaczenie. 

Jeźdźcy sprawiedliwości w swoim absurdalnym podejściu do rzeczywistości przypominają kino braci Coen. Brak im jednak nieco lekkości i dystansu opowiadania, by równie dobrze bawić. Jensen momentami traci tempo, ale wciąż jest ciekawą propozycją skandynawskiej wariacji na temat kina zemsty.

daję 6 łapek!

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply