8 – daję 8 łapek!

Po raz kolejny się nie zawiodłam. Z każdą częścią jest lepiej. Jason Bourne powrócił w wielkim stylu.

Bourne

Trylogia brzmi dobrze. Jednak kiedy po dziewięciu (sic!) latach ktoś postanawia odgrzać – wydawałoby się – zamkniętą już historię, widz musi zacząć się niepokoić. Na naturalną kontynuację trochę już za późno. Na dobry sequel (o ile takie wyrażenie nie jest oksymoronem) – za wcześnie. Nie są to „Ghostbusters”, którzy powrócili w tym roku, przybywając aż z lat 80. Czy więc to mogło się udać?

Jak rzadko kiedy – szłam do kina jako widz-fan, a nie jako krytyk. Nie obchodziły mnie żadne spekulacje, domniemywania, recenzje, opinie, plotki. Podekscytowana ruszyłam na kolejne spotkanie z niezrównanym agentem Bournem. Nie rozczarowałam się, bo nie miałam zbyt wygórowanych oczekiwań? Nie. Jestem zachwycona, bo było naprawdę dobrze.

W 2002 roku za sprawą Douga Limana poznaliśmy (niektórzy już w 1988 roku, kiedy to Roger Young uczynił Bourne’a z Richarda Chamberlaina) Jasona Bourne’a – bohatera powieści Roberta Ludluma.

Mężczyzna nie wie kim jest i co go spotkało. Zna kilka języków, posługuje się bronią, jest ponadprzeciętnie zwinny i silny. Dlaczego? Jedynym pewnikiem jest konieczność ukrywania się i ciągłej ucieczki. W końcu Bourne dochodzi do wniosku, że jest agentem CIA i ktoś na niego poluje. „Tożsamość Bourne’a” oceniam na 8/10.

W 2004 pałeczkę przejmuje Paul Greengrass. Polowanie na Bourne’a trwa, a i Jason nie pozostaje dłużny swoim prześladowcom. Wracają znane postacie (Marie, Nicky, Ward), a opinia publiczna osądza, że „Krucjata Bourne’a” nie odstaje od pierwszej części. Moja ocena: 8/10.

W 2007 roku przyszedł czas na „Ultimatum Bourne’a” zrealizowane pod wodzą reżysera drugiej części. Wspaniałe zwieńczenie trylogii! To wciąż techniczny majstersztyk, o czym świadczą m.in. 3 Oscary, a i emocji nie brakuje. Fabuła zdaje się znajdować w tym miejscu swoje rozwiązanie, a wszystko skwitowane jest nie takim znowu kiczowatym morałem. Oceniam film na 9/10.

Jason Bourne wraca na ekrany w 2016 roku, a Matt Damon zgadza się wziąć udział w produkcji pod warunkiem, że za sterami ponownie stanie Paul Greengrass.

Bourne Alicia Vikander

David Webb jest młodym żołnierzem. Kiedy jego ojciec ginie z rąk terrorystów, David zgłasza się do eksperymentalnego programu rządowego, by poprzez swoją służbę wspierać ojczyznę i pomścić śmierć taty.

CIA gra jednak nie fair. Czyni z Webba maszynę do zabijania, a gdy ten staje się niewygodny – postanawia go zlikwidować. Agent traci pamięć i przez kolejne lata jako Jason Bourne ukrywa się przed prześladowcami. Z pomocą różnych osób stopniowo odtwarza minione wydarzenia.

Kontaktuje się z nim była agentka Nicky Parsons (Julia Stiles) i przekazuje informacje o nowym programie rządowym, którego rozwojowi należy zapobiec. Dyrektor CIA Robert Dewey (Tommy Lee Jones) dobrze wie, jakie zagrożenie stanowi dla niego Bourne. Opublikowanie przez niego powierzonych mu danych doprowadziłoby do zdemaskowania i totalnej kompromitacji nieuczciwych praktyk agencji.

Jednocześnie Dewey musi się martwić młodym biznesmenem i wizjonerem Aaronem Kalloorem (Riz Ahmed), któremu wyraźnie ciąży prowadzenie szemranych interesów z szefem CIA. On również może uświadomić opinię publiczną, co miałoby katastrofalne skutki.

Agencja rozpoczyna kolejną misję. Cel: dorwać Bourne’a. Dowodzenie przejmuje Heather Lee (Alicia Vikander). Jednak podczas gdy młoda agentka wierzy, że Bourne bardziej przyda się żywy, na Jasona poluje też wysłany przez Deweya żądny krwi agent (Vincent Cassel).

„Jason Bourne” to ponownie kompilacja thrillera i filmu akcji. Barry Ackroyd i Christopher Rouse czynią cuda! Praca kamery i montaż zachwycają do tego stopnia, że czasami wychodzimy z historii, stajemy obok fabuły – nieważne już kto z kim, gdzie i dlaczego – i z zapartym tchem śledzimy każdy ruch, każde przejście pomiędzy ujęciami.

Na medal spisał się też Roger Yuan odpowiedzialny za choreografię walk. Starcia bohaterów wyglądają realistycznie. Trudno o nachalny bezpośredni kontakt, jak i o nieudolne sztuczki montażowe, będące niewiarygodnymi. Bourne ponownie intuicyjnie radzi sobie z każdym przeciwnikiem, wykorzystując w bójce wszystko, co ma pod ręką. Jest niezniszczalny niczym Bryan Mills w „Uprowadzonej”, ale w ogóle mi to nie przeszkadza.

Film nie kpi sobie z inteligencji widza. Nie jest jedynie zlepkiem pościgów i wybuchów. Intryga trwa. Kolejne elementy rozrzuconej lata temu układanki znajdują swoje miejsce. To musi przyciągać fana poprzednich części. Czujemy ciągłość, wracamy do znanej nam historii, by odkrywać jej kolejne tajemnice.

Nie wyklucza to jednak seansu „Jasona Bourne’a” bez znajomości pozostałych obrazów. Moja kinowa towarzyszka jest tego żywym przykładem. Nadążała za treścią, a film jej się bardzo podobał.

Szereg osób zachwyca się rolą Alicii Vikander, która na mnie większego wrażenia nie zrobiła. Było dobrze, wiarygodnie, trochę może zbyt ubogo w kwestii zauważalności identyfikacji z postacią. Bardziej przekonał mnie Vincent Cassel.

Kreacji Matta Damona nie trzeba szerzej komentować. Mało brakowało, a w głównego bohatera wcieliłby się Brad Pitt. Przed 2001 rokiem odrzucił propozycję zagrania Bourne’a na rzecz udziału w filmie „Zawód: Szpieg”. I całe szczęście, bo Damon pasuje tam jak ulał!

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply