– daję 7 łapek!
Koleżanka nie mogła przypomnieć sobie tytułu filmu, o którym chciała mi powiedzieć. Zapytałam o gatunek. „No… Taki o życiu”. Miała na myśli najnowszy obraz Kena Loacha.
W filmie „Ja, Daniel Blake” nie ma spektakularnych zwrotów akcji, fajerwerków, pościgów, wybuchów, rodzących ciarki strachów, tajemnic, nierozwiązanych zagadek i intryg, superbohaterów… O – błąd! Przecież śledzimy zmagania pewnego superbohatera ze złem nie do pokonania…
Józef K. z „Procesu” Kafki został aresztowany, „mimo iż nic złego nie popełnił”. Nie był w stanie dowiedzieć się, co sprowokowało taki bieg wydarzeń; nie mógł wpłynąć na swoją obecną sytuację; nie było mu dane pokierować swoją przyszłością. Absurd, impas, błędne koło. W którąkolwiek stronę nie wykonać kroku – ściana.
Tytułowy Daniel Blake (Dave Johns nominowany za tę kreację do Europejskiej Nagrody Filmowej) podupada na zdrowiu. Musi przerwać pracę, a – by pozyskać środki na życie – postanawia ubiegać się o rentę. Owej nie chcą mu w urzędzie przyznać, ponieważ zostaje zakwalifikowany jako zdolny do pracy. By uniknąć kary musi wykazać, że poszukuje zatrudnienia.
Pod przymusem udaje się więc na warsztaty z pisania CV. Otrzymuje propozycję od jednego z licznych pracodawców, do których udał się w celu podjęcia działań wymaganych przez urząd. Nie decyduje się na oferowaną pracę ze względu na stan zdrowia.
Wciąż czeka na rentę, która według urzędników mu się nie należy. Szuka pracy, której i tak nie podejmie; nie ma żadnych dochodów, a niezmiennie wymaga się od niego płacenia podatków…
Cichy i spokojny film – realistyczny jak rzadko kiedy. Mamy wrażenie, że słuchamy smutnej opowieści snutej przez sąsiada, który w drodze z urzędu wstąpił do nas na herbatę. Widzimy absurd sytuacji, a jednocześnie rozumiemy, dlaczego Daniel jest wobec niej bezsilny.
Obraz był nagradzany w Cannes, Locarno, San Sebastián. Jako że w większości są to Nagrody Publiczności, można wyrokować, że niezłomny Daniel Blake zdobywa serca ludzi na całym świecie.