Od nostalgii można odcinać kupony. Mogłoby się zdawać, że tęsknota za dawnymi kultowymi bohaterami jest świetnym motorem napędowym do kolejnych odsłon ich poczynań. Na szczęście James Mangold nie skupia się tylko na znanych elementach serii, prezentując kino Nowej Przygody, ale daje widzom zajmującą opowieść o czasie, przeszłości i autorytetach, które wyznaczają drogę do marzeń.

Przeczytaj także: Bez urazy

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia to hołd dla kina przygodowego, które od wielu lat nierozerwalnie łączy się z twarzą Harrisona Forda. Indiana Jones zaprasza na pełne emocji podróże w czasie, dzięki którym odkrywa źródła naszej przeszłości. Tajemnicze artefakty, nieodkryte miejsca i “święte Graale” to ważne ogniwa w łańcuchu historii. Znaki przeszłości, które odciskają piętno na naszym życiu, są nie tylko archeologicznym odkryciem, ale marzeniem zapaleńców i… szaleńców. Jones podążając śladem odkrywców i demonicznych demiurgów, przeżywa mrożące krew w żyłach przygody. Stawia w ten sposób czoła swoim słabościom i odkrywa światy, w których nie ma rzeczy niemożliwych. Podobnie jest i tym razem – odchodzący na emeryturę profesor nie spodziewa się w swoim życiu już żadnej ekscytacji. Zamknięty w mieszkaniu na Brooklynie, mierzący się z bólem straty rozwodnik, zakończył już etap wielkich przygód. A jednak jedna z nich czeka tuż za progiem i pojawia się wraz z jego chrześnicą.

Oczekiwania wobec Indiany Jonesa były dość spore. Twórcy doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Przy budżecie 300 milionów dolarów mogli sporo poszaleć i widać, że dobrze spożytkowali otrzymane pieniądze. Pociąg wielkiej przygody pędzi przed siebie, bucha parą wielkich emocji, dowożąc widzów na stację finalnego spełnienia. Mangold otwarciem stawia wysoko poprzeczkę. Przenosi nas w czasie do końca II wojny światowej, kiedy naziści w popłochu grabili napotkane na swojej drodze skarby. Odmłodzony Harrison Ford wpada w ich ręce, próbując ocalić jeden z cennych artefaktów. 20-minutowa sekwencja, w które niebo płonie, domy się walą, a pociąg pędzi przed siebie, zapiera dech w piersi. Choć widać, że spora w tym rola efektów specjalnych, amerykański aktor staje na wysokości zadania, wykonując karkołomne ewolucje (Ford ma 80 lat!). Zresztą cała opowieść w dużej mierze opiera się na (nie zawsze idealnym) CGI. Wprawne oko dostrzeże niedoskonałości, ale najważniejsze, że historia ma serce po właściwej stronie.

Przeczytaj także: Reality

Indiana Jones i artefakt przeznaczenia to przede wszystkim opowieść o byciu po właściwej stronie historii. Artefakt stworzony przez Archimedesa daje władzę nad czasem i pozwala kontrolować bieg historii. Indiana Jones zdaje sobie sprawę, że w niepowołanych rękach może doprowadzić do tragedii. Kiedy więc Helena (Phoebe Waller-Bridge) próbuje go sprzedać za niemałe pieniądze, poczucie sprawiedliwości nie pozwala Jonesowi przygląda się temu w spokoju. Zetknięcie tych dwóch energii będzie niezłym motorem napędowym opowiadanej historii. Choć oboje nie należą do najsprawniejszych siłaczy, a ich ewolucje wywołują uroczy uśmiech, charakterologiczne zderzenie rekompensuje niedostatki. Ich słowne utarczki potrafią rozbawić. Relacja zbudowana na kontraście z łatwością mogła popaść w nachalne schematy: młodość kontra starość czy pieniądze kontra honor. Mangoldowi udało się uniknąć tej pułapki, a Jones i Helena wiele mogą nauczyć się do siebie nawzajem.

Filmowa przygoda, która rozgrywa się na lądzie, w powietrzu i pod wodą, nie wywoła zachwytów. Indiana Jones i artefakt przeznaczenia łapie czasami zadyszkę i nie jest idealny w swych efektach specjalnych. Mangold udowadnia jednak, że dobrze radzi sobie z inscenizacją scen akcji i potrafi chwytać widzów za gardło. Harrison Ford zdaje sobie sprawę ograniczeń i nie siłuje się ze swoim bohaterem. To dzięki temu Jones staje się niebywale poruszający w starciu z obłąkanym naukowcem Jurgenem Vollerem (Mads Mikkelsen). Archeolog jest tutaj szczery, momentami zrozpaczony, ale przede wszystkim poruszająco silny w chwytaniu przeszłości pod ramię.

Ten film nie jest idealny. Czasami wytraca tempo, ale bywa uroczy w tych momentach zwolnienia i słownych potyczek między Fordem i Waller-Bridge. Słynny temat przewodni Johna Williamsa sprawia, że łza kręci się w oku. Indiana Jones i artefakt przeznaczenia nie sili się na to, by być pompatycznym zwieńczeniem serii. Nie wygłasza peanów na cześć głównego bohatera, ale skutecznie przekonuje, że to jeszcze nie czas na emeryturę.

daję 7 łapek!

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply