House of cards powraca po wielu zawirowaniach, zmianach i piętrzących się pytaniach. Claire Underwood (Robin Wright) pozostaje u steru amerykańskiej demokracji, a Frank odchodzi w niepamięć po tajemniczej śmierci. Po pięciu odcinkach można powiedzieć, że to będzie sezon umacniania władzy, wychodzenia z cienia męża i prowadzenia strategicznej gry powolnego eliminowania przeciwników. Beau Willimon dobrze poradził sobie z kryzysem, ale cały serial stracił nieco impetu. Zwolnił tempa i nie zachwyca już tak widowiskowymi intelektualnymi potyczkami. Claire pozostaje skryta i wciąż nie wiemy, jaki ma plan.
Pani prezydent nie ma łatwego początku swojej kadencji. Otaczają ją przeciwnicy, którzy nie wierzą w jej zdolność do rządzenia tak potężnym krajem. Każdy chce posiadać swoje wpływy, odnosić sukcesy w interesach i mieć kontrolę nad Białym Domem. Na pierwszy ogień idą jej relacje z wpływowymi Sheperdami. Potentaci nie zamierzają łatwo się poddać i chcą mieć realny wpływ na politykę rządu – nie ustaną w wysiłkach pogrążenia Underwood. Claire będzie musiała wyczuć sytuację i zrozumieć, kto jest z nią, a kto przeciwko. Jej relacje z wiceprezydentem też będą pełne tarć. Do tego kilka trupów wypadnie z szafy, wywołując niemałe zamieszanie.
Choć patrząc na bierną i raczej wycofaną Claire, trudno zrozumieć, jaki jest jej plan działania i uwierzyć, że to ona sprawuje kontrolę. Pięć pierwszy odcinków owianych jest sporą dozą tajemnicy, wyniosłych spojrzeń i kobiecych starć na szczycie. Pani prezydent jako kobieta musi udowadniać, że jest właściwą osobą na właściwym miejscu i po cichu manipuluje swoim otoczeniem. W końcu uczyła się od najlepszych. Pozostaje tylko pytanie, czy uczeń przerósł mistrza. A może zbytnie skupienie się na jednym kryzysie przysłania jej widok na inne sprawy.
Willimon oferuje kilka ciekawy twistów, wprowadza dawnych bohaterów: na scenie pojawia się Jane (Patricia Clarkson), Cathy Durant (Jayne Atkinson), jak i Doug Stamper (Michael Kelly), którzy zapewne sporo namieszają. Jeśli spojrzeć na te odcinki z perspektywy całości, trudno nie kryć lekkiego rozczarowania. Ten sezon ma mieć tylko osiem odcinków. Widziałam już większość i wielki przełomowy moment nadchodzi dopiero w piątym. Claire każe długo czekać, zanim weźmie sprawy w swoje ręce.
Robin Wright doskonale sprawdza się w tej roli. Chłodna blondynka o wyniosłym spojrzeniu, które skrywa wiele tajemnic. W przeciwieństwie do Franka nie epatuje radosną dumą, a raczej spokojem i opanowaniem. Jej działania się mniej efektowne i długoterminowe. Mam wrażenie, że to przyczajona bestia, która zaatakuje wtedy, kiedy wszyscy najmniej się spodziewają. Akcja rozwija się niespiesznie, pozwala się skupić na poszczególnym elementach politycznej układanki, ale wiąż trudno odgadnąć kolejne kroki prezydent. Wydaje się, że Claire funkcjonuje w chaosie, ale to tylko pozory – Underwoodowie zawsze mają wszystko zaplanowane, a kryzys działa na ich korzyść.
Ostatni sezon House of cardsnie jawi się jako efektowny i zapierający dech w piersi. Twórcy utrzymują wysoki poziom, rozrzucają tropy i doskonale bawią się, dawkując informacje. Wszystko zdaje się być na miejscu i tak jak dawniej, ale brakuje jakiegoś podskórnego napięcia. Zbyt wiele tajemnic i wystudiowane, pełne frazesów, rozmowy mogą doprowadzić do bólu głowy. Mimo wszystko nie mogłam się oderwać od ekranu i z napięciem czekam na finał zawiłości w Białym Domu.