– daję 8 łapek!
To jest to! Kino przez wielkie „K”! Widowiskowe, poruszające, patetyczne. Stare i sprawdzone zagrywki z filmowego świata Hollywood wkradły się do azjatyckiej produkcji. Gra na emocjach, potęgująca wrażenia muzyka, pompatyczne dialogi, gloryfikacja postaci-symboli. Ale przymykam oko na tę manipulację i rozkoszuję się koreańską epopeją!
Już samo miejsce akcji jest zgoła nietypowe. Hashima, niewspominana w Europie zbyt często, to japońska wyspa, którą… ludzie sami sobie stworzyli.
Zanim stała się jednym z punktów, na których Mitsubishi zbudował swoją niegasnącą potęgę, była jedynie niewielkim fragmentem skały, wynurzającym się z Morza Wschodniochińskiego. Czasami odwiedzali ją okoliczni rybacy, ale kiedy odkryto tam złoża węgla kamiennego, zaczęto sztucznie powiększać skałę i zaludniać ją. Hashima stała się ważnym ośrodkiem przemysłowym, co miało wpływ na jej losy podczas II wojny światowej.
Nim jeszcze rozpoczął się drugi największy światowy konflikt zbrojny XX wieku, wybuchła druga wojna chińsko-japońska. To ona jest tłem dla wydarzeń przedstawionych w „Hashimie”.
Nadchodzi 1945 rok. Wojna na Pacyfiku – jak i cała II wojna światowa – chyli się ku końcowi. Ale nikt jeszcze o tym nie wie… Cesarstwo Wielkiej Japonii wciąż okupuje Koreę Południową. Władze japońskie dokonują kolejnych mobilizacji Koreańczyków. Posłanie mężczyzn na front nie jest jednak jedynym pomysłem na wykorzystanie okupowanego narodu. Koreańczycy przysługują się oprawcy także jako tania siła robocza w dobrze prosperującej kopalni na Hashimie.
Kang-ok Lee (Jung-min Hwang) mieszka w Seulu wraz z córeczką So-hee (Su-an Kim). Utrzymują się z występów swojej orkiestry. Życie w ciągłym stresie posuwa ich jednak do decyzji o ucieczce. Kang-ok Lee załatwia dla wszystkich członków zespołu list polecający z nadzieją na przedostanie się do Japonii. Mężczyzna pojmuje, że padł ofiarą oszustwa dopiero na krok od wagonu pociągu, który zawiezie go do „piekła na ziemi”.
Bohaterowie trafiają na Hashimę. Mężczyźni będą pracować w kopalni, a kobiety w „domu uciech”. Oficjalnie wszystko jest legalne – Koreańczycy mają pensję, a przedsiębiorstwo opłaca im ubezpieczenie i składki emerytalne. Tak naprawdę to niewolnicza praca, niehumanitarne warunki zakwaterowania, oszczędzanie na wyżywieniu, odmowa opieki medycznej.
Wielkie pieniądze z polityką w tle. Niepodległościowe zapędy Korei Południowej, sekretne struktury powstańcze, amerykańscy agenci i wielkie zdrady. Zatrważający wyzysk i nieunikniony oddech sprawiedliwości na karkach zbrodniarzy.
Ale podczas gdy na najwyższych szczeblach rozgrywa się gra o losy świata, na małej Hashimie toczą się osobiste dramaty. Bardzo długo jesteśmy wprowadzani w historię, żeby w końcu zachłysnąć się nią i obserwować z zapartym tchem.
„Hashima” przypomina mi „Przełęcz ocalonych” Mela Gibsona. Heroiczne czyny z hollywoodzkim sznytem. Przy obu produkcjach nie sposób w niektórych scenach uniknąć ironicznego uśmiechu, a jednak widz poddaje się zastosowanym technikom i zatapia w historyczno-fikcyjny świat.
Koreańska produkcja to jeden z największych komercyjnych sukcesów filmowych tego kraju. Zachwyca przede wszystkim niesamowitą scenografią i scenami batalistycznymi. Jestem także pod wrażeniem gry aktorskiej niektórych spośród obsady (zwłaszcza dziecięcej aktorki Su-an Kim), muzyki, zdjęć i montażu.
A sama Hashima wciąż owiana jest tajemnicą… Teraz liczba jej ludności wynosi dokładnie okrągłe 0 – czasami jedynie pojawiają się na niej turyści zwabieni opowieściami o „Wyspie – Okręcie Wojennym”.
Długo bezludna Hashima była zamknięta i pilnie strzeżona. Następnie wpisano ją na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Nie uspokoiło to jednak krążących wokół wyspy kontrowersji. Hashima wciąż jest piekącym punktem w relacjach japońsko-koreańskich – tym bardziej fascynuje jej historia.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]