U Michaela Haneke nie ma szczęśliwych zakończeń. Nie ma i „żyli długo i szczęśliwie”. Jego świat opiera się na bolesnej i krytycznej obserwacji kondycji człowieka wobec otaczającej rzeczywistości. Niemiecki reżyser potrafi uwypuklić nieporadność, nudę i destrukcyjne siły, które potrafią przejąć nad człowiekiem władze. Pomimo surowego spojrzenia, nie znęca się nad swoimi bohaterami, ale formułuje trafne spostrzeżenia.
Burżuazyjna rodzina zamieszkująca w francuskiej willi staje się przekrojem współczesnych europejskich postaw. Haneke pokazuje erozję uczuć i emocji. Ustala temperaturę opowiadania już w pierwszych sekwencjach, kiedy surowa obserwacja zostaje ubrana w metaforę rodzinnej monotonii i upadku. Eve (Fantine Harduin) przez telefon relacjonuje rytuał wieczornej toalety swojej matki, by potem bez zawahania podać chomikowi środki nasenne i cierpliwie czekać na jego śmierć. To pierwszy sygnał, który nie wróży dobrze przyszłości rodziny Laurentów. Po chwili Haneke przybiera szerszą perspektywę i na budowanie prowadzonej przez firmę Anne (Isabelle Huppert) osuwa się ziemia. Dokonało się surowe i niepowstrzymane zniszczenie.
Barwna rodzina Laurentów to skupisko rytuałów i powierzchownej bliskości. Ojciec rodu, Georges (Jean-Louis Trintignant), marzy tylko o rychłej śmierci, Anne to zapięta pod szyję bezuczuciowa formalistka, Thomas (Mathieu Kassovitz) jest niezdolny do emocjonalnego zaangażowania w jakikolwiek związek, Pierre (Franz Rogowski) stanowi rozedrgane sumienie rodziny i jako jedyny – jeszcze – walczy o nieegoistyczne spełnienie. A do tego rozwijająca swe skrzydła Eve, która z psychopatyczną obojętnością przyjmuje upadki swojej rodziny: śmierć matki, romans ojca czy mroczną opowieść dziadka. Ogólną znieczulicę potęguje umiejscowienie akcji Happy End w Calais i wprowadzenia służby, którą bohaterowie traktują z mieszaniną ciepła i obojętności.
Happy End czerpie ze wcześniejszych dokonań reżysera, choćby przez bezpośrednie nawiązanie do zakończenia Miłości, perwersyjne pragnienia rodem z Pianistki, wychowanie w opresyjnym otoczenia przypomina Białą wstążkę, a temat imigrantów stanowi odwołanie do Kodu nieznanego. Haneke staje się autorefleksyjny i z wprawą łączy poszczególne światy oraz motywy, pokazując, że wszyscy żyjemy w tej samej rzeczywistości. Europie pełnej lęków i wątpliwości.
Reżyser Ukrytego tworzy czarną komedię, przy której śmiech grzęźnie w gardle. Choć jego ironiczne spojrzenie i autorski komentarz, nie są aż tak czytelne jak w nieustannie puszczającym oko do widza Funny Games, wciąż tworzy niezwykle inteligentną satyrę na współczesne społeczeństwo. Nie jest to najlepszy film twórcy, ale gromadzi jego największe atuty i pozbywa się silnego emocjonalnego wydźwięku. To metaforyczny, oschły portret, znieczulonej Europy, która tylko czasami dopuszcza innych do swojego biesiadnego stołu.