– daję 7 łapek!

Nie jestem oddaną fanką sagi, nie wyczekiwałam kolejnych premier kinowych w latach 80., a ostatnie części pod batutą Abramsa i Johnsona wzbudzały u mnie uśmieszek politowania. Sentymentalne ale też spektakularne „Przebudzenie Mocy” dostało u mnie dziewięć łapek, „Ostatni Jedi” sześć, a „Odrodzenie” otrzymuje siódemkę. Trafiają do mnie argumenty niektórych widzów rozczarowanych wielkim finałem, choć osądy o najgorszych „Gwiezdnych wojnach” w historii i zbezczeszczeniu sagi nie znajdują mojego uznania.

Aby film ten zaakceptować, trzeba od razu przyznać, że to naiwna historia niewolna od luk fabularnych i odrobiny kiczu. Jeśli pozwolimy sobie na zanurzenie w niesamowitym świecie walki dobra ze złem – mimo potknięć twórców otrzymamy serię ciarek ekscytacji i porcję pięknych wzruszeń.

Kadr z filmu „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”.

Imperator powraca. Niemożliwe? Może i został zabity, ale w tym uniwersum śmierć to nie ostateczność. Palpatine (Ian McDiarmid) od początku pociągał za sznurki, ma Wielki Plan i od dawna skrupulatnie go realizuje. Aż dziwne, że nie dostrzega zdrady swojego ucznia. Kylo Ren (Adam Driver) bez skrupułów knuje za plecami mistrza. Jednocześnie obaj muszą mieć się na baczności w obliczu determinacji i heroizmu niezniszczalnej drużyny jasnej strony mocy.

To trochę misz-masz wszystkiego, co twórcy uważają za dobre w poprzednich częściach. Emocjonalna manipulacja – wspomnijmy przeszłość, ożywmy ulubione postacie – wzruszmy widza i zmuśmy do uronienia łzy! Jeśli coś się nie zgadza fabularnie, to wymyślmy naprędce wyjaśnienie i użyjmy jednego z bohaterów, by połączył fakty i w formie monologu przedstawił nam związek pomiędzy zdarzeniami. Udawajmy, że nie jest to żałośnie naciągane.

Kadr z filmu „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie”.

Daisy Ridley i Adam Driver radzą sobie jak mogą, by uniknąć taniego klimatu argentyńskiej telenoweli. Powiewa kiczem, który ja wybaczam, ale wielu widzów nie potrafi. „Skywalker. Odrodzenie” ma jednak także wiele elementów, które cieszą. To spektakularne sceny walki, dobrze zbudowane postacie, przepyszne aktorstwo. Technicznie wszystko tutaj gra: zdjęcia, montaż, muzyka, efekty specjalne, dźwięk, montaż dźwięku. Seans w 3D robi wrażenie.

Jak zawsze „Gwiezdne wojny” mówią o sile przyjaźni, honorze, poświęceniu. Możemy wysnuć z filmu kilka morałów. Twórcy starają się też przemycić odrobinę humoru. Choć czasami naiwność scenariusza irytuje, to baśniowa konwencja chwyta za moje miękkie serce i rodzi wielkie marzenie, by „dobro” było niepokonane także poza ekranem.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

[R-slider id=”2″]

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply