UWAGA SPOILERY!
W lesie wszystko się zaczęło. W lesie wszystko się skończyło, a to, co wydarzyło się pomiędzy zostanie zapisane na kartach pamięci. Spodziewałam się, że ostatni odcinek Gry o tron wzbudzi we mnie o wiele większe emocje. Tymczasem oddycham z ulgą, że ten sezon mamy już za sobą. I choć były w nim momenty złe i dobre, zdecydowanie nie należy do najlepszych. A niektóre absurdalne rozwiązania mam nadzieję puścić w niepamięć. Sześć Królestw ma nowego władcę, smok odleciał, a Tyrion został największym (smutnym) zwycięzcą – wciąż na tym samym stanowisku.
Popiół spowił Królewską Przystań. Ponury czas zapanował na świecie, a radość ze zwycięstwa tli się tylko w nielicznych sercach. Świat po apokalipsie, w którym tylko Daenerys nie zauważa swojego okrucieństwa, a każda jej argumentacja brzmi jak mowa szaleńca. Początek ostatniego odcinka serialu to moment przebudzenia dla wielu, którzy do tej wspierali swoją królową. Jej przemowa wywołuje dreszcze przerażenia, a posiadanie armii ślepo zapatrzonych żołnierzy nie wróży niczego dobrego. Swoją drogą, skąd nagle pojawiło się tylu dothrakich? Wiele rzeczy pozostanie zagadką, a skrótowość budowania akcji, pomimo tego, że niebywale nudny to odcinek, pozostawia wiele do życzenia.
Postawa Tyriona wzrusza i porusza. Kiedy zatapia się w miasto pogrążone w śmierci i wchodzi do dobrze sobie znanych pomieszczeń, by odkryć smutną prawdę o rodzeństwie, w tym momencie zdaje się największym przegranym. Idealista, który chciał obronić niewinny lud, stracił wiarę w swoje możliwości i dobre serce swojej królowej. Chociaż kręcę głową z niedowierzaniem, że tak łatwo odnalazł ciała swoich bliskich, emocjonalnie daję się ponieść tej jego ostatniej wędrówce po świecie, który wyzionął ducha. Podoba mi się, jak odchodzi od Daenerys, rzuca na oczach wszystkich insygniami władzy namiestnika. On przynajmniej podejmuje jakieś jawne działanie, kiedy Jon Snow ze smutkiem podąża za królową.
Czytaj także: Gra o tron, odcinek 5
Kiedy Snow w końcu podejmuje jakieś działanie, zaskakuje wszystkich (mnie na pewno!). Zamordowanie Szalonej Królowej jest aktem desperacji, jedynym rozwiązaniem, ale prowadzi do bezsensownych i nudnych rozwiązań. Nie chciał, żeby Jon zasiadł na tronie i to zapewne byłoby pójściem na łatwiznę, ale wybór Brana Kalekiego – choć podyktowany rozsądkiem – wydaje się banalnym i śmiesznym rozwiązaniem. Tak samo jak symboliczna scena z Drogonem, który przylatuje po swoją matkę. Zrozpaczony smok zyskuje magiczną mądrość, przestaje być tylko bestią kierowaną instynktami. Oszczędza Jona, ale ze smutkiem i złością niszczy Żelazny Tron. Ten, który doprowadził Daenerys do zguby. Miało być podniośle, mnie ta scena tylko rozbawiła. Bezlitosna bestia spuentowała całą walkę i odfrunęła gdzieś w nieznane.
Walne zebranie lordów po zabiciu królowej pełne nadętej podniosłości zawiera elementy komiczne. Nie będę już nadmiernie się czepiać, jakim cudem wszyscy tak szybko znaleźli się w Królewskiej Przystani. Tyrion, choć więziony, ponownie rozstawia szachy na szachownicy i sprawia, że wiele rzeczy idzie po jego myśli. Bran zostaje wybrany królem, Sansa zachowuje niezależność Północy, Jon Snow zostaje wysłany do Nocnej Straży, a Arya wyrusz a w nieznane. Wszyscy mogą być zadowoleni. Starkowie przetrwali największą wojnę, a do tego zachowani układ, który trwał od lat.
Gra o tron kończy się. Ale czy będziemy smutni z tego powodu? Ten odcinek tak wiele razy ocierał się o śmieszność, przydługie sceny i banalne rozwiązania, że, kiedy pojawiają się napisy, odetchnęłam z ulgą. Tak, dotrwałam do końca. Duet: D.B. Weiss i David Benioff zapewnił nam niesamowitą przygodę przez 8 sezonów i choć decyzje podjęte w tym ostatnim nie zawsze dają satysfakcję, należy im się uznanie. Mimo tego finałowy odcinek przynosi twórcom porażkę. Nie dają satysfakcji, odpuszczają przy najważniejszych wątkach i proponują skrótowe rozwiązania. Absurd goni nudę, a niektóre sceny po prostu trudno obronić. Coś co powinno wzbudzać skrajne emocji, prowadzi do niemego wzruszenia ramion. Śmierć Daenerys z rąk Jon jest jednym z przykładów źle poprowadzonych scen, które – choć racjonalnie wytłumaczalne – stają się przykładem odklepywania poszczególnych wątków, by naprędce domknąć opowiadaną historię.
Czytaj także: Czarnobyl
Ósmy sezon obfitował w złe wybory, zmarnowany potencjał, ale też w wiele dobrych inscenizacji. Trudno jednoznacznie spisać go na straty. Żegnamy się z Grą o tron z nutką żalu. W pamięci pozostaną aktorskie kreacje. W finałowym odcinku Peter Dinklage udowodnił, że potrafi wygrywać emocje na niskich tonach, poruszać spojrzeniem i rozdawać karty. To właśnie on jest największym aktorskim zwycięzcą tego sezonu, czego nie można powiedzieć o Kicie Harringtonie. Jon Snow w jego wykonaniu to zbity psiak, który smutnymi oczami spogląda na świat. Za tak bezbarwnym bohaterem nie będziemy tęsknić.
Finał Gry o tron jest daleki od przyniesienia satysfakcji. Nudny, pozbawiony werwy i pełen banalnych rozwiązań można uznać, że porażkę. I choć dobrze wiemy, że ta historia nie mogła dobrze się skończyć, szkoda tylko, że zakończenie nie przyniosło skrajnych emocji. Zakończyła się pewna serialowa epoka, ale – niestety – nie będę tęsknić.