Uwaga spoilery!

Co to była za bitwa! Tak wiele się wydarzyło w pięknej inscenizacji z przejmującą muzyką i rosnącym napięciem. I tak wiele zostało zaprzepaszczone. Oczekiwałam większego tąpnięcia, porywających emocji, a dostałam momentami piękne zdjęcia, ale w dużej mierze scenariuszowych chaos. Nocny Król podszedł pod bramy Winterfell. Przekroczył je i przekonał się, że nie ma czegoś takiego, jak łatwe zwycięstwo. Gra o tron wykorzystała wszystkie znanego sobie karty, aby stworzyć niesamowite widowisko. Tysiące żołnierzy, ogień, latające smoki i bohaterowie, których kochamy. Czy to był dobry odcinek? Można powiedzieć, że tak, lecz z kilkoma „ale”. 

Gra o tron – przybywa czerwona kapłanka

Trzeci odcinek rozpoczyna się od tego, że wszyscy stoją gotowi do walki. Bran trafia do Bożego Gaju, gdzie wraz z Theonem Greyjoyem oczekuje Nocnego Króla. Zanim jednak dojdzie do spotkania, czeka nas ponad godzinna bitwa z nieumarłymi. Jaimie staje do walki u boku Brienne. Szary Robak poprowadzi swój oddział żołnierzy. Thormund z Dondarionnem wojują ogniem. Aryia wraz z Davosem pozostają na murach zamku, a Dany wraz z Jonem dosiadają smoków. Napięcie sięga zenitu. Wszyscy z oczekiwaniem wpatrujemy się w czarną przestrzeń spowitą przez noc, oczekując nadejścia najgorszego. I wtedy pojawia się ona – czerwona kapłanka. Melisandre wie więcej niż się wszystkim wydaje i zrobi wiele, by pomóc obronić Winterfell. Choć jej moce bywają ograniczone wobec potężnego Nocnego Króla. 

Ta odsłona Gry o tron nie jest opowieścią wielu słów. Gdy tylko na horyzoncie pojawi się armia nieumarłych, zebrani przed zamkiem ruszają do ataku. Armia dothraków z płonącą bronią wyruszają na spotkanie z mrokiem. Niebywale piękny obraz przemieszczającego się ognia zostaje sfilmowany z lotu ptaka. Na tajemniczą bitwę patrzymy z dystansu wraz z Jonem i Dany, którzy czekają na swój moment do ataku. Niesamowite jak szybko płomienie gasną, niezwyciężeni bojownicy zostają rozgromieni. Na twarzach pozostałych maluje się tylko przerażenie.

Gra o tron – z daleka i z bliska

Twórcy doskonale przedstawiają siłę i potęgę armii Nocnego Króla. Poszczególne bitwy trwają kilka minut, gdy nieumarły udaje się wysunąć naprzód. Smoki, które włączyły się do ataku mogą tylko zdziesiątkować ich szeregi, ale wciąż trudno pokonać tak licznie zgromadzonych bojowników. Gra o tron potrafi dawkować emocje, dlatego doskonale żongluje między dalekimi planami, a bliskimi ujęciami. Oprócz monumentalnych obrazów pola bitwy, otrzymujemy indywidualne starcia. I to te kameralne spojrzenia na bohaterów wypadają najlepiej głównie za sprawą emocji, które odgrywają główną rolę. W pamięci pozostanie walka Aryi i wsparcie Ogara czy obrona Brana przez Theona. Nawet absurdalna śmierć Joraha ma w sobie niesamowity ładunek emocji, biorąc pod uwagę jego historię z Dany. Reszta przynosi spore rozczarowanie.

Gra o tron – rozczarowanie chaosem

Bitwa rozgrywa się nocą, co było sporym wyzwaniem, aby dobrze było widać to, co dzieje się na ekranie. Nie zawsze wszystko jest czytelne, a chaos panujący w scenariuszy parokrotnie może wywołać ironiczne prychnięcie. Dlaczego Dany próbuje pokonać Nocnego Króla, choć doskonale wiemy, że ogień niewiele mu robi? Zamiast poderwać Drogona z ziemi i jak najszybciej oddalić się od ryzykownej sytuacji, pozwala dopuścić do tego, że smok zostaje otoczony nieumarłymi, a ona sama strącona z jego grzbietu. Jedyny plus – Matka Smoków w końcu chwyta za miecz i rozpoczyna walkę. Jednak to Jon Snow wychodzi na prowadzenie jako największe rozczarowanie tego sezonu. Miota się gdzieś pomiędzy nieumarłymi, traci smoka i raczej nieudolnie próbuje się dostać do Bożego Gaju. Niech mu ktoś każe uwierzyć w siebie, bo coraz mniej mnie przekonuje, jak potencjalny władca. 

Równie rozczarowujące i absurdalne jest rozwiązanie z zamknięciem w kryptach bezbronnych, którzy nie mogą stanąć do walki. Jakby planujący bitwę zapomnieli, że Nocny Król wskrzesza umarłych i przyłącza ich do swojej armii. O ile jest głupie i bezsensowne rozwiązanie, dzięki niemu dostajemy uroczą scenę pomiędzy Sansą i Tyrionem. W całym tym chaosie i paśmie rozczarowań, jednym z największych jest konfrontacja z Nocnym Królem. Co prawda jego pojawienie się w Bożym Gaju przepełnione jest emocjami. Napięcie gęstnieje, a atmosfera grozy sięga zenitu. I wtem pojawia się ona (skąd, jak i dlaczego?), by zadać mu ostateczny cios. To, że Aryia jest niebywale sprawna i może dokonać wielkich rzeczy było wiadome od dawna. Cieszy fakt, że to ona zabija Nocnego Króla, ale wszystko idzie zbyt łatwo. Taki finał jest poniżej moich oczekiwań. 

Gra o tron – za bardzo kochamy swoich bohaterów…

Twórcy Gry o tron zżyli się ze swoimi bohaterami do tego stopnia, że nie byli w stanie pożegnać się z żadną znaczącą postacią. Kiedy w pierwszych sezonach życie traciły postaci wzbudzające sympatię, teraz ginie kilka małoznaczących bohaterów, za którymi raczej nie będziemy ronić łez. Liczyłam na coś więcej. Na bolesne rozwiązanie, utratę kogoś ważnego, co sprawi, że ta bitwa będzie godna zapamiętania. Tymczasem trudno mówić o satysfakcji. Z niecierpliwością czekam aż do akcji wkroczy Cersei, która spokojnie przeczekała wielką bitwę. Co prawda zabraknie jej potężnych słoni, ale może sporo namiesza ze zdziesiątkowaną armią Północy. Mam nadzieję, że ona wykaże się dużo większą kreatywnością, a twórcy naprawią błędy nocnej bitwy.

Related Posts

Warszawski bon vivant z bagażem doświadczeń i kieliszkiem w dłoni raczej nie wzbudza sympatii od...

Mam taką przypadłość, że jak już coś zacznę oglądać, to muszę skończyć. Staram się dawać szansę...

Lubię bajkowe opowieści, w których dziewczynki są w centrum i samodzielnie pokonują przeszkody....

Leave a Reply