Gra o tron w finałowej odsłonie postanowiła wrócić do tradycji. Twórcy skończyli szaleńczo przerzucać bohaterów z miejsca na miejsce, a skupili się na tym, co zawsze było największym atutem tego serialu: spiskach, zaskoczeniu i precyzyjnym budowaniu akcji. Szkoda, że całość jest w miarę przewidywalna i momentami skrótowa. Zima nadchodzi do Królewskiej Przystani, Mur się wali i (wszystkowiedzący) Brann w końcu dowiaduje się prawdy o Jonie Snowie. The Dragon and the Wolf to piękne domknięcie, a zarazem intrygujący początek, na którego rozwinięcie ponownie przyjdzie nam czekać ponad rok.
Prawie półgodzinna sekwencja w Smoczej Jamie, gdzie spotykają się władcy Siedmiu Królestw jest podszyta brakiem zaufania i teoriami spiskowymi. Dawno niewidziani bohaterowie ponownie się spotykają, legendy i pogłoski stają się ciałem, a kilkuletnia wędrówka dobiega końca. Jeśli znamy naszych bohaterów, wiedzieliśmy, że nie podadzą sobie rąk, nie przyrzekną rozejmu i nie ruszą z entuzjazmem na Północ. Cersei nie spuszcza z tonu i za to nieustannie ją lubię. Pewna siebie – coraz bardziej dumna i zapatrzona w swoją wizję świata – nie zamierza zrezygnować z rodziny i tronu. Nie można ufać jej słowom. Mimo tego całość idzie niezwykle gładko, dlatego od razu można wyczuć jakiś haczyk. Takie rozegranie kart pokazuje, jak bardzo twórcy nie mieli czasu i pomysłu na doprowadzenia poszczególnych wątków do końca, a cały początek okazał się tylko zabijaniem czasu.
The Dragon and the Wolf ma pięknie wizualnie otwarcie – ponownie widzimy armię Daenerys w całej okazałości. Oddziały Nieskalanych i rozkrzyczani Dothrakowie robią wrażenie. Tyrion i Jon Snow wraz z Cleganem przychodzą na spotkanie z Królową. Pięknie rozstawiona scena na niszczejącej arenie dodaje idealny komentarz do tej sceny – teraz rozegra się teatr, w którym zagrają najwytrawniejsi aktorzy. Kiedy Daenerys przybywa na smoku, Cersei zachowuje zimną krew. Stara się patrzeć na wszystko z kamienną twarzą i opanowaniem. Nieco gorzej spotkanie po latach znosi Clegan i Góra. Spodziewałam się nieco bardziej emocjonującego starcia i potyczki na śmierć i życie. Dlatego w miarę spokojna rozmowa, okazała się sporym zaskoczeniem.
Prezentacja nieumarłego na wszystkich zrobiła wrażenie. Chcę tylko przypomnieć, że w poprzednim odcinku drużyna zza Mury nabiła go na kolce smoka, a teraz nie widać żadnych efektów ich działania. Przerażenie na twarzy Cersei jest bezcenne, a natychmiastowa ewakuacja Eurona mocno zastanawiająca. Szczególnie, że jeszcze kilka odcinków temu był w stanie zrobić niemal wszystko, aby dostać się do łoża Królowej. To pierwszy – intrygujący – sygnał, że coś jest nie tak i trzeba być czujnym na decyzje i działania podejmowane przez Cersei. Uwielbiam, kiedy twórcy Gry o tron dostarczają takich małych smaczków, które z pozoru wydają się nieistotne, aby kilka sekwencji później dobudować satysfakcjonujące wytłumaczenie.
Cieszy fakt, że najbardziej opanowanym i doświadczonym politykiem staje się Tyrion. Potrafi lawirować między władcami, przynosząc rozejm i walcząc o lepszy świat dla mieszkańców Siedmiu Królestw. Jest niezwykle sprawnym obserwatorem i strategiem, potrafi doradzać ludziom, choć jeszcze nie do końca jest w stanie przewidzieć wszystkie działania swojej siostry. Rozmowa między znienawidzionym rodzeństwem pokazuje, że ich uczucia nie są jednoznaczne, a Cersei potrafi opanować swoje emocje. I wydaje się gotowa na wszystkie okoliczności, by dopiąć swego celu. Jej słowo i przyrzeczenie nie ma żadnego znaczenia. Ciekawe, jak sobie poradzi sama – bez żadnych sprzymierzeńców. Szczególnie, że właśnie opuścił ją jej najwierniejszy towarzyszy – brat i kochanek. Jaime w końcu dorósł do tego, aby postawić się swojej siostrze i to chyba jedno z największych osiągnięć tego odcinka. Lannister wyruszył na Północ – to już jest jawna zdrada, za który przyjdą bolesne konsekwencje.
Równie ważne były rozgrywki w Winterfell. Lord Bealish wciąż prowadzi intrygujące rozmowy z Sansą, daje jej rady i podburza przeciwko Aryi i tylko ślepiec nie spostrzegłby, że coś jest nie tak. Dziewczyna nie ufa mu, a wciąż słucha jego rad przy każdym najmniejszym problemie. Ta dwoistość i nieporadność Sansy denerwowała od samego początku, dlatego tym razem, kiedy w końcu wyciąga wnioski z jego lekcji, ręce składają się do oklasków. Wymierzenie kary zostaje rozegrane zbyt sztampowo i skrótów. Littlfinger z pełną satysfakcją przygląda się zgromadzonym w sali, kiedy Sansa ma wymierzyć sprawiedliwość siostrze. Oskarżenie o zdradę i spiskowanie przeciwko Starkom spada na niego jak grom z jasnego nieba, a sposób w jaki zaczyna się kurczyć do małego robaczka i płaszczyć przed Lady Winterfell, przynosi uczucie lekkiego niesmaku. Czy jego śmierć smuci? Przynosi satysfakcję? Dla mnie jest obojętne. Przynosi jedynie radość, że – w końcu – w Grze o tron został zamordowany jeden z głównych bohaterów.
Mężczyźni w tym odcinku podejmowali ważne życiowe decyzje. Oprócz Jaim’ego, Theon przestaje się kurczyć w swojej skorupce. Wygrywa jego uczucie do siostry – Yary, która musi odbić z rąk Eurona. Jego działania nie kończą się na samej decyzji. Stawia czoła demon przeszłości, dostaje wybaczenie od Jona i przekonuje pozostałych członków rodu Greyjoyów. Wymaga to od niego nie tyle odwagi, ale również siły. Okazuje się, że jego ułomność może być atutem w walce z wrogiem. To duża zmiana, która dobrze prorokuje na VIII sezon.
W The Dragon and the Wolf dostajemy finał romansu tego sezonu. Daenerys z podziwem patrzy na prawego, szczerego i honorowego Jona, który nawet w podbramkowej sytuacji nie potrafi skłamać. Ponownie snują się między ruinami, spoglądają na siebie tęsknym wzrokiem tak, że tylko czekamy na skonsumowanie tego niewypowiedzianego związku. Cóż, Matka Smoków nieźle się zdziwi, kiedy dowie się prawdy – Jon Snow jest prawowitym następcą Żelaznego Tronu. Na razie są uroczą parą, która wspólnie – w komitywie – będzie trudna do kontrolowania przez Tyriona. Scena łóżkowa jest tylko oczywistym zwieńczeniem narastającego napięcia, ale nie przynosi zbytniej ekscytacji. Wydaje mi się, że o wiele bardziej istotnym wydarzeniem ostatniego odcinka jest wyprawa Jaime’go na Północ i plany Cersei, która nie zamierza wziąć udziału w Wielkiej Wojnie.
Gra o tron przynosi nam finał stonowany, przepełniony wydarzeniami, który mnie nie usatysfakcjonował. Ponownie zmienił się układ sił na mapie Siedmiu Królestw, Cersei została sama ze swoją wizją świata, a Bran z Samem znają prawdę o Snowie. Cóż, bohaterowie się spotkali, porozmawiali, ale tak naprawdę niewiele z tego wynika. Czekałam na to, żeby sam Jon dowiedział się o swoim pochodzeniu, ale twórcy postanowili tylko dobitnie przypomnieć widzom, że Król Północny nie jest bękartem. Jedyną radość przyniosły niektóre rozmowy w Smoczej Jamie – głównie ta Tyriona z Cersei – oraz finalna sekwencja wyreżyserowana przez Jeremy’ego Podeswę, w której armia nieumarłych dociera do Muru. Nocny Król okazał się doskonałym strategiem, którego powolne tempo kroczenia na południe było elementem wojennego planu. Wydaje się, że – połączony z Brannem – przywidział przybycie Daenerys i zdobycie smoka. Mur upadł w mgnieniu oka. Teraz dopiero nadchodzi prawdziwa zima! Szkoda, że przyjdzie nam na nią czekać ponad rok.