Po niezwykle emocjonującym czwartym odcinku, Gra o tron nieco zwalnia tempa i daje przestrzeń na złapanie oddechu. Wciąż jednak sprawnie rozdaje karty i buduje napięcie, przypominając o starych bohaterach i zacieśniając więzi między pozostałymi.
Bronn swym chwalebnym czynem na polu walki zasłużył na niejeden zamek. I choć wciąż swoje poświęcenie tłumaczy pragnieniem otrzymania dużej zapłaty, trudno nie dostrzec jego zaangażowania i oddania wobec Jaime’go. Lannister doczekał się prawdziwego przyjaciela, który, być może, będzie jedyną osobą, która poda mu rękę w chwili zagrożenia. Tym bardziej, że gniew zdradzonej Cersei może być potężny. Królowa nie lubi, kiedy pewne rzeczy rozgrywają się za jej plecami, a potajemne spotkanie Jaime’go z Tyrionem nie ułatwia sprawy. Kiedy myślę o tych dwóch wątkach, trudno nie czuć rozczarowania rozwiązaniem, jakie zaproponowali twórcy. Widać, że serial zbliża się ku końcowi, dlatego nieustannie towarzyszą nam skróty i uproszczenia akcji.
Cliffhanger, który zakończył The Spoils of War, dostaje niezwykle banalne rozwiązanie. Mieliśmy świadomość, że Jaime przeżyje, ale niezwykle sprawne wyłowienie go z jeziora przez Bronna i bezpieczne – niemal – teleportowanie się do Królewskiej Przystani, odbiera uroku całemu sprawnie budowanemu napięciu. Dziwi fakt, że nikt z Dothraków nie ruszył na poszukiwania żołnierza, który zamachnął się na życie Matki Smoków. Podobnie jest ze spotkaniem braci. Od luźnej myśli rzuconej w kolejnej dyskusji, Tyrion dopina swego i pojawia się w zamku. Szybko, łatwo i przyjemnie przeskakujemy z miejsca na miejsce, z wprawą omijając takie zagadnienia, jak czas czy odległość. Cóż, zdołaliśmy się przyzwyczaić, coraz mniej nas to zaskakuje, ale skrótowość rozmowy między braćmi i banalnie szybkie osiągnięcie porozumienia zaczyna trochę niepokoić. Ich spotkanie jest kluczowe dla przebiegu akcji, ale zawieszenie broni, by wspólnie stawić czoła Nocnemu Królowi wydaje się nie do końca realne.
Cersei jest otoczona ze wszystkich stron przez zdrajców i można wyczuć jej niepewność. Trudno się dziwić, że spotkanie braci traktuje, jak zdradę. Doskonale wiemy, że jej największą siłą jest umiejętność manipulacji, czy i tym razem kłamie, by zagwarantować sobie lojalność Jaime’ego. Czy naprawdę jest w ciąży, a może to kolejna rozgrywka szalonej królowej? Twórcy nieustannie podkreślają jej okrucieństwo, pewność siebie i ryzykowne działania. Widać, że nie cofnie się przed niczym i można się zastanawiać, czy ktoś ją powstrzyma przed zapamiętałym działaniem z dala od rozsądku.
W tym odcinku w końcu wydarzyło się coś ważnego w Cytadeli. O ile wcześniej Sam nieustannie próbował dotrzeć do Maestrów i przekonać ich o realności nadciągającego zagrożenia, zajmował się mniej chlubnymi zadaniami i przepisywał księgi, tym razem przeszedł do czynów. Za sprawą pozornie nieistotnej rozmowy z Gilly, która przeglądała starą księgę, dowiaduje się o możliwości unieważnienia małżeństwa. Dokonał go Rhaegar, by móc poślubić inną kobietę… To może oznaczać, że Jon Snow nie jest bękartem, a Targaryenem z prawami do Żelaznego Tronu. Daenerys nie będzie zadowolona.
Matka Smoków sprawia mi coraz więcej problemów. Staje się nieco chaotyczna w swoim działaniu i działa na kontrze. Z jej ust wylewają się gorące przemowy o miłości, chęci władania bez rozlewu krwi i sprawiedliwości, aby po chwili stawiać ludzi w płomieniach. Być może wciąż jest niedoświadczona i potrzebuje dobrych doradców – których co prawda nie słucha – ale trudno uniknąć wrażenia, że nikt tak naprawdę nie boi się młodej królowej, to smoki gwarantują jej posłuch.
Zachwyca natomiast scena Drogona z Jonem. Rozszalała bestia w obecności Snowa zamienia się w potulnego zwierzaka, który z lubością przyjmuje pieszczoty. Czy to nie dowód, że w jego żyłach płynie krew Targaryenów? Dziwi tylko brak wyraźnej reakcji ze strony Daenerys. Królowa jest zaskoczona, ale przechodzi nad tą sprawą do porządku dziennego. Staje się jedynie milsza i bardziej potulna wobec Króla Północy, a Jon zyskuje większą swobodę działania. Wydaje się, że romans wisi w powietrzu, a energia między nimi buzuje. Trudno jednak jednoznacznie mówić o uczuciach między Matką Smoków a Snowem, szczególnie kiedy Daenerys w podobny sposób reaguje na ser Joraha Mormonta. Jego powrót, by dzielnie służyć u boku Królowej, pełen jest pozytywnej energii. Znowu czeka nas seria ukradkowych spojrzeń!
Do świata Gry o tron powraca Gendry, ale nie jest to mocne i niezwykle znaczące wkroczenie postaci. Jedynie bawi swoją gotowością do walki i niekonwencjonalną bronią. Młot raczej rzadko jest wykorzystywany na polu walki. Jego spotkanie z Jonem i wyjawienie prawdy o swoim pochodzeniu – wbrew doradztwu Davosa – również nie robi wrażenia.
W Winterfell robi się nieco duszno od intryg i niewypowiedzianych pretensji. Atmosfera między siostrami staje się coraz cięższa, szczególnie że obie mają odmienne podejście do władzy. Sansa – obserwując najlepszych – staje się dobrym politykiem, czego nie potrafi do końca zrozumieć Aryia. To napięcie doskonale potrafi wykorzystać Littlefinger. Mieliśmy okazję wielokrotnie podziwiać jego umiejętności manipulacji i knucia. Tym razem widzimy, jak pewne siebie Aryia niepostrzeżenie wpada w jego sidła. Wydaje się, że to on jest najsilniejszym graczem w Winterfell. Ciekawe, do czego tak naprawdę zmierza.
Wyprawa za Mur, aby złapać jednego z żołnierzy armii umarłych zapewne zagwarantuje masę przeżyć i emocji w kolejnym odcinku. Mam nadzieję, że za tydzień czeka nas o wiele więcej akcji, a nie zawiązywania i rozpoczynania nowych wątków. Trudno w tej serii o jakąś zdrową równowagę. Z odcinków emocjonalnych wpadamy w nieco wolniejsze tempo opowiadania, które momentami może rozczarowywać. Szczególnie, że – zapewne w wyniku ograniczeń czasowych – twórcy dość często uciekają się do skrótów myślowych i szybkiego przeskakiwania między wątkami. Eastwatch pełne jest ważnych wydarzeń, znaczących spotkań i intrygujących rozmów, które – ponowie – stanowią długi prolog do kolejnego odcinka.