W Siedmiu Królestwach rozgrywają się krwawe bitwy. Lannisterowie pokazują, że potrafią planować i przewidywać ruchy przeciwnika i choć dzieje się dużo, nieustannie odnoszę wrażenie, że akcja jest budowana zbyt wolno. Epickie rozgrywki zostały w tym odcinku zastąpione przez rozbudowywanie relacji i kreślenie ludzkich charakterów.
Jon Snow przybył na Smoczą Skałę. Nie wiem, czy liczył na natychmiastowe wsparcie Matki Smoków w walce z armią umarłych, ale zdaje się, że będzie musiał jeszcze trochę ją przekonywać. Oboje są nieugięci i na pewno pertraktacja Tyriona przydadzą się, aby bezboleśnie wyjść z impasu. Czy Snow ugnie kolana przed prawowitą dziedziczką tronu i podda jej Północ? Nie wydaje mi się, żeby tak łatwo zrezygnował z czegoś, o co walczył i tracił dla tego życie. Na razie jest pora na rozmowy i próbę sił. Dobrze, że zachowują się rozważnie i nie doprowadzili do wybuchu urażonej dumy. Na Skale wciąż spokojnie, choć Daenerys nie ma powodów do zadowolenia, dlatego że jej wojska wciąż odnoszą porażki. Lannisterowie są o jeden krok do przodu.
Euron Greyjoy pełen chwały powraca do Królewskiej Przystani. Widzimy, że twardy z niego zawodnik. Wjazd do miasta przy wiwatującym tłumie robi wrażenie. Pełen dumy i satysfakcji wyznacza sobie cele i bez wahania je osiąga. Przyprowadza do zamku jeńców – trofeum, z którego Cersei powinna być wyjątkowo zadowolona. W jej ręce wpadają Dornijki i w końcu może pomścić śmierć Myrcelli. Po raz kolejny pokazuje, że lepiej być z nią niż przeciwko. Lubi zabijać, ale jeszcze bardziej wymierzać sprawiedliwość, powodując nieprzerwane męki i tortury. Zemsta będzie bolesna, wyszukana i niezwykle precyzyjnie przemyślana.
Intryguje wątek Eurona Greyjoya, który rozpycha się w łokciami w drodze do łoża Królowej. Wydaje się, że zrobi wszystko, aby dopiąć swego, a jedyną przeszkodą na jego drodze może być Jaimie. Bezgranicznie zakochany w swojej siostrze staje się postacią tragiczną. Ma świadomość, że jest zabawką w jej rękach, chwilą przyjemności i pocieszenia, ale nie może być pewny swojego losu. W końcu nie raz się przekonał, że cel uświęca środki. To najsmutniejsza postać tego odcinka.
W Winterfell Sansa poczuła władzę w rękach i z zaangażowaniem przygotowuje zamek na odparcie ataku armii umarłych. Littlefinger podąża za nią jak cień i powoli sączy swe pochwały do jej ucha. Wydaje mi się, że powoli będzie zdobywał jej zaufanie, a może i serce. Na razie jednak musi pogodzić się z faktem, że na Północ powrócił Bran Stark. Trójoka wrona może się okazać niezwykle przydatna w nadchodzącej wojnie.
W Cytadelii widzimy Sama, który osiągnął wielki sukces w leczeniu Joraha. Choć dokonał niemożliwego, wciąż znajduje się na samym dole hierarchii i nie widać żadnych perspektyw na poprawę. Jedyną nagrodą jest własna satysfakcja. Mormont pozbawiony zarażonej tkanki może spokojnie ponownie stanąć u boku Daenerys.
Jedną z najciekawszych sytuacji tego odcinka było rozprawienie się Lannisterów z Tyrellami. Lady Tyrell do końca zachwyca swoją mądrością i emocjonalną powściągliwością. Fortel, którego się dopuścili, może się odbić czkawką w planach Matki Smoków. Nie przewidziała, że Casterly Rock nie będzie zaciekle broniony, dlatego tam wysłała wszystkie swoje siły. Tymczasem Jaimie wraz z Euronem pozbawiają ją sprzymierzeńców. Pozostaje czekać, aż do akcji wkroczą smoki.
Trzeci odcinek sezonu nie spełnił moich oczekiwań. Zabrakło scen, które byłby w stanie zaspokoić apetyt. Jedynie Cersei intryguje swoimi planami – jest skryta, nikomu się nie zwierza i potrafi zaskakiwać w przeciwieństwie do Daenerys, której działania na razie są przewidywalne i niestety nieskuteczne. Cóż, jak na razie mamy czas, aby podziwiać widoki, rozkoszować się wielkimi przestrzeniami, spoglądać z niepokojem w niebo oraz przyglądać się powolnym przygotowaniom do wojny. Strategia tworzy się każdego dnia, a najważniejsza jest cierpliwość oraz opanowanie.