Pionki na mapie Siedmiu Królestw zaczynają się przemieszczać. Nowy rozkład siły i zawiązywanie sojuszy przybliżają do wielkiej bitwy, a każdy skrywa nieznane atuty, by – zapewne – wykorzystać je w najbardziej odpowiednim momencie. Drugi odcinek serii nie zachwyca początkowym zarysowaniem akcji, przenosimy się między Smoczą Górą, Winterfell i Królewską Przystanią, patrząc, jak trzech władców planuje ostateczne starcie. Powolne tempo przygotowań, nie do końca służy bohaterom, a oczekiwanie na wielkie wydarzenia nieustannie narasta.
Daenerys odbywa ważne spotkanie, zjednując sobie siły Dornijczyków, Greayjoyów oraz Oleny Tyrell, by wspólnie stawić czoła Lannisterom. Za doradztwem Varysa i Tyriona pragnie ściągnąć do siebie Jona Snowa. Ich spotkanie jest coraz bliżej, ale czy będą w stanie wspólnie walczyć przeciwko Cersei? I czy Snow będzie w stanie ugiąć swoje kolana przed Matką Smoków? Bardzo dobrze zostaje poprowadzona dyskusja między Daenerys i Varysem, który – znany ze swojego szybkiego zmieniania stron i sojuszników – dość łatwo mógł wylądować w paszczy smoka. Ta słowna potyczka i położenie nacisku na dobro poddanych, oderwanie się od czystej żądzy władzy, przynosi nowy wątek. Pozostaje się tylko zastanowić, na ile sprytny eunuch nie mówi tego, co Khaleesie chce usłyszeć. Być może to zwykłe wkupienie się w jej łaski, a ten drobny akt jest częścią większego planu.
Sympatycznie rozwija się wątek Aryi, która w końcu rusza do domu. Po drodze natrafia na Gorącą Bułkę, a ich spotkanie po latach jest miłe i pełne humoru. Do tego widzimy niesamowite spotkanie Starkówny z wilkami. Nymeria w pierwszy sezonie została zmuszona do ucieczki, aby nie wpaść w ręce żądnych zemsty Lannisterów. Mam nadzieję, że jej pojawienie się tym odcinku zwiastuje o wiele dłuższą przygodę. Tym bardziej, że wilkor wyrósł na dużego przywódcę stada.
Wciąż zastanawia mnie zachowanie Littlefingera. Doskonale pamiętamy, że jego uczucie do Catelyn Stark było bardzo silne i wydaje się, że całą swoją miłość przeniósł na Sansę. W rozmowie z Jonem przyznaje się do swojej słabości, ale trudno uwierzyć, że to jedyna motywacja jego działania. Tymczasem Sansa rośnie w siłę i po wieloletniej obserwacji Cersei jest gotowa do samodzielnego władania, co wielokrotnie podkreśla, podważając zdanie brata. Ewidentnie kusi ją, aby móc samodzielnie podejmować decyzje i wydawać rozkazy. Po wyjedźcie Snowa będzie miała szansę się wykazać.
Niezwykle interesujący jest wątek Joraha Mormonta, który tkwi w odosobnionej celi w Cytadelii. Jego choroba jest już w zaawansowanym stadium i tylko drastyczne metody leczenia mogą dać jakąś nadzieję. Sam jest gotowy podjąć się ryzykownej – i obrzydliwej – terapii. Twórcy ponownie z uwielbieniem przyglądają się ułomnościom ludzkiego ciała, z precyzją fotografują rany Mormonta, by niezwykle płynnie przejść do jedzenia. Może zrobić się niedobrze.
Finał odcinka ustawia jego temperaturę i przynosi satysfakcję fenomenalną inscenizacją bitwy morskiej. Spokojny rejs, biesiadowanie i zacieśnianie relacji Yary ze Żmijowymi Bękarcimi przerywa pojawienie się floty Eurona. Grayjoy wyrasta na wielkiego szaleńca, który bez zapamiętanie potrafi zniszczyć wszystko, co znajdzie się na jego drodze. Sceny bitwy są pełne przepychu i akcji, choć większość walk zamyka się na jednym statku, tylko krajobraz po bitwie pokazuje siłę zniszczeń. Rozczarowuje postawa Theona, który zostaje zwykłym tchórzem. Nie staje do walki. Ciekawe, jakie będą jego kolejne kroki.
Ostatecznie drugi odcinek obfituje w przełomowe wydarzenia. Jon rusza do Westeros, Sansa obejmuje władzę w Winterfell, Aryia wraca do domu, zawiązują się nowe sojusze, a Greyjoy pokazuje swoją potęgę. Nadmiar poruszanych tematów i wątków powinien zagwarantować dynamikę akcji niemal bez przerwy, tymczasem mamy wciąż do czynienia z preludium do większego dzieła. Mam nadzieję, że również Jorah Mormont odegra w nim niemałą rolę.