Dlaczego „Król Lew” wraca jak bumerang? Czemu wciąż słucha się pochodzących z tego filmu kompozycji, powstają nowe covery tamtych piosenek, DVD z „Królem Lwem” cały czas można znaleźć na półce w hipermarkecie? Po dwudziestu dwóch latach! To nie jest bajka, która pojawiła się, zarobiła na siebie, zwróciła koszty produkcji i zniknęła. Na czym polega fenomen „Króla Lwa”?
Primo – treść. Uniwersalna. Ponadczasowy przekaz. Prawdy życiowe skierowane do wszystkich grup wiekowych. Przyjaźń, miłość, poczucie odpowiedzialności za powierzone nam byty, ponoszenie konsekwencji swoich decyzji, śmierć, strata, wyobcowanie, samotność, zagrożenie płynące z nadużyć władzy – w tej fabule mieści się wszystko. To bajka dla dzieci, opowiadająca po prostu dzieje małego lwiątka, które już w pierwszych minutach filmu staje się naszym przyjacielem i oczekiwane szczęśliwe zakończenie – a równocześnie przestroga polityczna i społeczna dla dorosłych.
Secundo – forma. Przy produkcji pracowało ponad 600 artystów – animatorów i techników. Inspiracją dla ich dzieła była żywa Afryka. Dzięki podróży na czarny kontynent powstało ponad milion rysunków. Do pracy nad „Królem Lwem” wykorzystano nowe wtedy techniki. Postacie były rysowane ręcznie, a efekty oświetlenia i efekty trójwymiarowe wygenerował komputer.
Przejrzyjcie oryginalne szkice z 1993 roku.
Wszystko było skrupulatnie przemyślane. Analizowano różne wersje, by dana postać wyglądała dokładnie tak jak powinna. Na szkicu przedstawiającym Skazę widzimy szereg uwag – „oczy mają być pochylone”, „twarz Skazy jest dłuższa i węższa niż Mufasy”, „uszy lekko zwisają, kiedy Skaza jest rozluźniony”.
Kilku czarnym kreskom na papierze stopniowo nadawano życie.
Niesamowita precyzja – podobno prawie 3 lata prowadzono próby animacji i montażu sceny pędzących antylop, choć efekt końcowy trwał tylko dwie i pół minuty. Zastosowano innowacyjny program, który pozwolił dziesiątkom zwierząt nie wpadać na siebie podczas biegu.
Tertio – muzyka. To ona manipuluje widzem. Potęguje wrażenia, wynikające z danej sceny. Dzięki geniuszowi Hansa Zimmera utwory w „Królu Lwie” są podniosłe, pompatyczne; wmawiają nam, że jesteśmy świadkami historycznej chwili, przełomowego momentu. Tym melodiom nie potrzeba słów, by wzruszały do łez.
Zimmer wyznał, że kiedy poproszono go o przygotowanie ścieżki dźwiękowej do „Króla Lwa” – od razu wiedział, kogo zaprosi do współpracy. Lebo M – południowoafrykańskiego muzyka, z którym już wcześniej miał przyjemność pracować.
Słyszymy go m.in. w utworze „Busa”, kiedy to Simba biegnie przez pustynię, by – po namowach Nali; lekcji, której udzielił mu Rafiki i objawieniu ducha Mufasy – odzyskać Lwią Skałę. Wykonywał też m.in. „The Lion Sleeps Tonight”. Piosenka ta pochodzi z lat 30. i Disney po dekadach ofiarował jej nowe życie.
Relacja z pierwszego w Polsce koncertu Hansa Zimmera czeka na Was tutaj, a poniżej fragmenty, w których Lebo M sprawił, że widzów przeszły ciarki. Początkowo „Król Lew” miał rozpocząć się pewnym dialogiem, ale „Krąg życia” zrobił na producentach takie wrażenie, że zmieniono koncepcję.
Quatro – „Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem” – badania naukowe potwierdzają tezę zawartą w „Rejsie”. Coś, co już znamy – choćby nie przypadło nam do gustu za pierwszym razem – odszukane później staje się swojskie, bliskie, godne zaufania. Nie wiem, czy osoby, które poznały „Króla Lwa” w dorosłym życiu, mogą być z tą animacją tak związane emocjonalnie jak te, dla których bajka jest wspomnieniem beztroski dzieciństwa.
Jestem równolatką „Króla Lwa”. Premiera miała miejsce dokładnie miesiąc po moich narodzinach. Naprawdę wychowałam się z tym filmem. Nie pamiętam, kiedy pojawił się w moim życiu – był od zawsze.
Wiecie, na czym polega fenomen restauracji McDonald’s? Dzieci. Polityka firmy została dokładnie przemyślana już w początkowej fazie jej działalności. Trafić do dzieci. Bo dzieci dorastają. Jeśli złapiesz w sidła dzieci, to masz klienta na zawsze. Zestawy Happy Meal, zabawki do wyboru, wielki wesoły clown, zjeżdżalnia przed restauracją, organizowanie urodzin, malowanie twarzy, gry i zabawy. Koniecznie trzeba było sprawić, żeby człowiek wychował się z McDonald’s. Wtedy było wiadomo, że co by się nie działo – będzie odwiedzać restaurację. Z przyzwyczajenia. Z pragnienia wynikającego z podświadomości. I przyprowadzi do niej własne dzieci, produkując kolejne pokolenie stałych klientów.
Analogicznie – „Król Lew” i wiele innych bajek będą wyciskać łzy obecnym dwudziesto-trzydziestolatkom, bo są „nasze”. Znamy je od małego, kochamy; dzielimy się z najbliższymi emocjami, które w nas budzą.
Poza tym – podczas seansu niejednokrotnie może wydać nam się, że coś wygląda lub brzmi znajomo.
Mówi się, że fabuła „Króla Lwa” przypomina dzieje Hamleta. Tu też mamy bratobójstwo, rady od ducha ojca i spektakularną próbę odzyskania tronu przez prawowitego władcę. Tyle, że dla Simby dobrze się to skończyło…
Inni twierdzą, że „Król Lew” to kopia zrealizowanego na podstawie mangi japońskiego serialu z lat 60. – „Kimba Biały Lew”.
Tutaj król zwierząt również zostaje podstępem zabity. Jego żona rodzi lwiątko podczas podróży statkiem, który ma ją dostarczyć do zoo. Królowa opowiada Kimbie o zamordowanym ojcu, potem malec ucieka ze statku, po wielu perypetiach wraca do lwiej krainy i odzyskuje królestwo.
Wdowa po producencie „Kimby” oświadczyła, że jej mąż byłby zaszczycony, gdyby Disney rzeczywiście inspirował się jego dziełem, dlatego nigdy nie doszło do żadnego procesu o naruszenie praw autorskich.
Wersji, że „Simba” nie pochodzi od „Kimby” broni fakt, że w języku suahili oznacza to lwa. Sarabi – fatamorgana; Rafiki – przyjaciel; Pumba – zakurzony, tępy; Shenzi – nieokrzesany. Również w kontynuacji „Króla Lwa” pojawiają się imiona pochodzące z suahili: Kovu – skaza; Vitani – trwająca wojna; Nuka – cuchnący; Zira – nienawiść.
Aranżacja piosenki „Przyjdzie czas” przypomina paradę żołnierzy nazistowskich przed stojącym na mównicy Hitlerem.
Blizna na twarzy Skazy jest w tym samym miejscu co blizna Tony’ego Montany granego przez Ala Pacino w „Człowieku z blizną”.
Niektórzy doszukują się jeszcze wielu innych odwołań. Wskazuje się dialog, który jest kopią zapisów z Biblii, a cała animacja miałaby przedstawiać wojnę religijną. Myślę jednak, że nie warto kopać zbyt głęboko. „Król Lew” oferuje widzom bardzo dużo już nawet na pierwszy rzut oka.
Świadectwem jego fenomenu jest nie tylko wciąż rosnąca liczba widzów, ale też kolejne nagrody. Nie wszystkie spośród tych przyznawanych Disnejowskiej animacji pochodzą sprzed dwóch dekad. „Król Lew” wygrywał też m.in. w 2004 roku – Złoty Satelita za najlepsze wydanie DVD filmu dla młodych widzów, w 2008 roku – czwarte miejsce na liście dziesięciu najlepszych filmów w dziesięciu klasycznych gatunkach filmowych Amerykańskiego Instytutu Filmowego, w 2011 roku – Satelita za najlepsze wydanie DVD filmu dla młodych widzów za diamentowe dwupłytowe wydanie DVD i Blu-Ray.
Odbiorców rzeczywiście nie brakuje. Budżet „Króla Lwa” wynosił 45 milionów dolarów, co zdecydowanie się zwróciło, bo w samych tylko Stanach film zarobił prawie 10 razy więcej.
Dorośli wracają do „Króla Lwa” z sentymentem i chętnie podsuwają bajkę młodszemu rodzeństwu, kuzynostwu, swoim dzieciom… Lata mijają, a widzów przybywa!