– daję 6 łapek!

„Emily in Paris” poznałam jako guilty pleasure koleżanki z działu marketingu. Czasami opowiadała w biurze niektóre wątki i w babskim gronie żartobliwie porównywałyśmy je z naszą pracą. Pomyślałam: czas to sprawdzić, a może nawet zaczerpnąć inspiracji – w końcu Emily to kobieta sukcesu w branży!

Odpaliłam pierwszy odcinek i poczułam uciążliwe zażenowanie, w którym z upływem czasu grzęzłam coraz bardziej. Na szczęście nie trwało to znowu tak długo. Podniosłam swój poziom tolerancji na naiwność i tandetę, wrzuciłam drugi odcinek – i połknęłam cały sezon. Teraz to także moja guilty pleasure.

Kadr z serialu „Emily w Paryżu”.

Emily (zawsze urocza Lily Collins) jest młodą Amerykanką. Pracuje w marketingu. Prawdopodobnie niedługo zostaną na nią przerzucone nowe obowiązki, bo jej szefowa ma przeprowadzić się do Paryża. Tymczasem… O nie! Madeline Wheeler (Kate Walsh) okazuje się być w ciąży i rezygnuje z wyjazdu do Francji. Szefowa decyduje, że to Emily zamiast niej zostanie delegowana do francuskiej agencji, by nauczyć europejskiego partnera amerykańskiego spojrzenia na marketing.

Źródło mojego pierwszego silnego poirytowania: skąd pomysł, że można sobie tak po prostu wymienić mówiącą po francusku profesjonalistkę z wieloletnim doświadczeniem na nowicjuszkę, która wparowuje do biura francuskiego przedsiębiorstwa i dziwi się, że ludzie mówią w nim po francusku – bez powiadomienia o tym kontrahenta?

Kadr z serialu „Emily w Paryżu”.

Językowych niedorzeczności jest więcej. Nagle wszyscy Francuzi posługują się nienagannym angielskim i nawet między sobą nie mówią już po francusku – dostosowują się do ignorantki z USA. Ale jeśli już o językach mowa, to „Emily w Paryżu” możecie potraktować właśnie jako środek na podszlifowanie swojego angielskiego i zainteresowanie francuskim.

Eh, pewnie mnie już rozszyfrowaliście. Powyższy akapit ewidentnie pokazuje, że szukam sobie usprawiedliwienia dla oglądania tego głupiutkiego serialu. Jeśli jest tak zły, to czemu to sobie robię? O tym zaraz.

Kadr z serialu „Emily w Paryżu”.

Na początku Emily wydawała się naprawdę infantylna. Trzpiotka z Chicago trafia do Paryża, który kojarzy jej się tylko z Wieżą Eiffla i bagietkami, jest bezczelna i roszczeniowa. Zakłada konto na Instagramie, które zapełnia wpisami okraszonymi hasztagiem #emilyinparis, a te nie są ani estetyczne, ani odkrywcze.

Zastanawiało mnie, dlaczego bohaterka nie próbuje w żaden sposób przybliżyć Paryża czy w ogóle Francji swoim amerykańskim obserwatorom. Nie ociera się nawet o działalność edukacyjną czy promowanie kultury – tylko powiela stereotypy, patrzy na otaczającą ją rzeczywistość bardzo powierzchownie. Właściwie pokazuje, że największą atrakcją Paryża i jego definicją jest to, że… Emily jest w Paryżu. W ogóle serial może wydawać się krzywdzący dla miasta i jego mieszkańców.

Z czasem jednak Emily okazała się mieć uczucia, własne zdanie, jakąś wiedzę – postać zaczęła nabierać charakteru i mnie do siebie przekonywać. W drugim czy trzecim odcinku już ją lubiłam i byłam jej koleżanką. Kiedy w grę weszły wątki miłosne, przeniosłam się w czasie i poczułam jak wtedy, gdy za nastolatki oglądałam seriale młodzieżowe na Disney Channel, Fox Kids (później Jetix) czy Minimax (później ZigZap). Zabawne (wyłuskane pośród tych żenujących) gagi też robią swoje.

Generalnie jest kolorowo i milusińsko, więc przy seansie można się odprężyć i po takim resecie z nową energią ruszyć na zmagania z rzeczywistością, która jest odległa od tej nawinie rysowanej w serialu Netflixa.


Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply