Przyzwyczaił nas do wielkich widowisk. Baz Luhrmann i Elvis Presley to mistrzowie kreacji i show. W Elvisiedostajemy wszystko, czego możemy się spodziewać. To dobra rozrywka, świetne aktorstwo, odrobina śmiechu i łez. Kino rozrywkowe z gorzką refleksją na temat świata, showbiznesu i wielkich pieniędzy.
Przeczytaj także: Narodziny gwiazdy
Pułkownik Tom Parker (Tom Hanks) to wieloletni agent Elvisa Presleya (Austin Butler) i narrator naszej opowieści, który przeprowadza nas niemalże przez trzy dekady kariery Króla rock’n’rolla. Miłośnik show, stawiający pierwsze kroki w swej karierze w cyrku, wiedział, co zachwyci publiczność. Kiedy zobaczył nastoletniego piosenkarza, miał świadomość, że dla niego trzeba postawić wszystko na jedną kartę. Uzależniony od hazardu, skupiony na sobie i swoich potrzebach bezpaństwowy wygnaniec rozdawał karty, przyczyniając się do wielkiego sukcesu, ale też i bolesnego upadku swojego podopiecznego. Jego chciwość, a także zatarg z prawem miały wpływ na karierę Elvisa. Luhrmann przygląda się jego postawie, ale to Presley znajduje się w centrum uwagi.
Chłopiec z Południa z niesamowitym głosem i wyczuciem rytmu dorastał wśród muzycznych dźwięków. Zafascynowany gospelem, znający country czy bluesa czerpał inspiracje z otaczającej go rzeczywistości. Amerykański reżyser pokazuje początki Elvisa, buduje kulturowy kontekst i wraz z nim wędruje przez czarnoskórą Amerykę i jej dźwięki. Reżyser świetnie punktuje muzyczne powiązania i z sentymentem pokazuje, skąd wywodzi się Król. Właśnie w tym budowaniu tła tkwi prawdziwa moc tej opowieści. Wszystko znajduje swoją przyczynę i skutek, a Luhrmann ponownie udowadnia, że ma poczucie rytmu i wielką wyobraźnię.
Przeczytaj także: Fantastyczne zwierzęta: Tajemnice Dumbledore’a
Elvis to muzyczne widowisko. Obraz pełen przepychu, który już na początku wrzuca nas w środek akcji i tylko momentami zwalnia tempo. Film przeprowadza nas nie tylko przez karierę Presleya, ale też skutecznie buduje kontekst historyczny i kulturalny. W tle rozgrywa się walka z segregacją rasową czy śmierć Kennedy’ego. Luhrmann przeprowadza nas przez trzy dekady, punktuje zmiany stylu Króla i używa do tego różnych środków: zaczynamy szalonym komiksem, by skończyć na pełnym smutku dramacie.
Wiele można mówić o scenografii, kostiumach czy choreografii. Amerykański reżyser przyzwyczaił nas do tego, że świetnie dobiera współpracowników, a wykreowana na ekranie rzeczywistość lśni tysiącem barw. Wszystkie elementy składają ją na piękną i spójną całość. Jedna rzecz jednak wybija się i na dłużej pozostaje w pamięci: świetny aktorski popis Austina Butlera. Amerykański aktor został stworzony do tej roli. Jego występ jest tak precyzyjny i przemyślany, że niemalże staje się Presleyem. Świetne przygotowanie wokalne przynosi efekty, aż trudno uwierzyć, że sam aktor wykonuje utwory króla. Podobieństwo jest niesamowite. Jesteśmy świadkami narodzin gwiazdy.
Trzeba przyznać, że Elvis jest filmem udanym. Choć jak to często bywa można narzekać na odrobinę zbyt długi metraż, całość nie traci rytmu i werwy. Luhrmann potrafi wyważyć efektowne zagrania z momentami zadumy i refleksji. To kolejna opowieść, która skutecznie punktuje blaski i cienie sławy, pokazując, że za wielkim sukcesem stoją utalentowani ludzie i pijawki, które pragną bez końca czerpać profity. Amerykański reżyser pokazuje, jak Presley został uwięziony w złotej klatce. Pomimo tego, że nigdy nie udało mu się z niej wydostać, w naszych sercach i pamięci nadal jest żywy i wolny. Elvis żyje!
daję 7 łapek!