daję 5 łapek!
Ron Howard pokazuje, że z rodziną nie zawsze dobrze wychodzi się na zdjęciach. Szczególnie wtedy, kiedy rodzinne zjazdy pełne są napięć, a zaklęty krąg patologii determinuje życie kolejnych pokoleń. Świetna obsada i dobry temat, który mógł się stać wstępem do porządnej rozprawy na temat Ameryki drugiej kategorii i kultywowanego mitu o amerykańskim śnie, nie wystarczyły, by stworzyć głęboki i poruszający obraz. Elegii dla bidoków to bajka dla dorosłych ociekająca szarżami, schematami i uciążliwymi stereotypami. A mogło być tak dobrze.
Przeczytaj także: Diabeł wcielony
Na wstępie trzeba przyznać, że Elegię dla bidoków naprawdę dobrze się ogląda. Nie ma w niej dłużyzn, przeciągnięć czy niepotrzebnych ekspozycji. Z wierzchu wszystko wydaje się w porządku – szczególnie, że Howard ubiera całą opowieść w proste zwroty i otulające przesłanie. Reżyser Pięknego umysłu pokazuje wyboistą drogę do celu, którym jest wyrwanie się z obskurnego miasteczka i budowanie szczęśliwego życia pełnego sukcesów i miłości. To właśnie amerykański sen, który śni główny bohater.
J.D. Vance (Gabriel Basso) jest studentem prawa na prestiżowym Yale. Dotarcie do tego miejsca kosztowało go sporo wysiłku, samozaparcia i niemałej wiary we własne możliwości. To spełnienie jego marzenia, a także pragnień babci (Glenn Close), która od zawsze wierzyła, że jej wnuka stać na życie o wiele lepsze niż pozostałych członków rodziny Vance. Dorastający chłopak staje się dla nas przewodnikiem po swoim życiu, zabierając nas do świata ciężkiej i surowej miłości, w którym rozpacz kotłuje się z beznadzieją zaprzepaszczonych szans. Schemat zaczyna gonić schemat, a wszystkie wspomnienia w przeszłości stają się tylko środkiem do banalnego finałowego morału.
Przeczytaj także: Mank
Patrzymy na ludzi, którzy zmagają się z własnymi demonami. Nie potrafią poradzić sobie z wybuchami agresji, a ciężka ręka ma wystarczyć za dobre wychowanie. W tych postaciach tkwi niemały potencjał i Glenn Close czy Amy Adam (jako Bev) dwoją się i troją, by z nich coś wyciągnąć, ale niestety wpadają w koleiny słabego scenariusza. Close z papierosem przyklejonym do ust wnosi najwięcej do tej opowieści i popycha ją do przodu. Jest zadziorna, surowa, ale też poruszająca w tej żelaznej opiekuńczości. Jako babcia J.D. chce naprawić błędy swojego macierzyństwa i zbudować most do lepszego świata dla swojego wnuka. Z kolei Amy Adams wpada w klisze kobiety zagubionej i destrukcyjnej – widać, że miota się, krzyczy i wypełnia ekran emocjami. Chce, by Bev była kimś więcej, niż porażką naznaczoną nieszczęśliwym dzieciństwem.
Przeczytaj także: Proces Siódemki z Chicago
Elegia dla bidoków sprawia wrażenie dobrego filmu, ale brak mu serca. Howard nie potrafi ożywić tych barwnych postaci, które stają się tylko marionetkami w teatrze ponurego życia zapomnianej Ameryki. Patrzymy na nie i tak naprawdę jest nam wszystko jedno.
Z tej emocjonalnej pustki i braku zaangażowania trudno wyłuskać poruszający konflikt, który powinien targać głównym bohaterem. W końcu J.D. wyrwał się z domu, zostawił za sobą uzależnioną od narkotyków matkę i ponure miasteczko, by znaleźć się w salach pełnych przepychu i perspektyw na przyszłość. Powrót do korzeni zderza ze sobą te dwie części jego życia. Otwiera oczy na pewne zależności, ale nie potrafi spojrzeć z szerszej perspektywy. Howard opowiada o tym, jak bardzo rodzina nas kształtuje. Pokazuje, jak wiele znaczy ona dla J.D., ale od początku mamy świadomość, że powrót do domu jest tylko uspokojeniem sumienia. Chłopakiem nie miota żaden konflikt – nie musi wybierać między przyszłością a uzależnioną matką. Od razu wiemy, że decyzja o powrocie już dawno została podjęta.
Przeczytaj także: Rebeka
J.D. w zetknięciu z miejscami z dzieciństwa, odbywa podróż do przeszłości. Retrospekcje pokazują jego burzliwe relacje z matką, destrukcyjnych kolegów, jak i usilne starania, by być lepszym. Niestety flashbacki pojawiają się bez większego związku z teraźniejszością i trudno znaleźć sens w ich istnieniu. Zresztą cały film ślizga się gdzieś po powierzchni poruszanych tematów i nigdy nie znajduje miejsca i przestrzeni, by w pełni je przeanalizować. Mamy biedną Amerykę ludzi pozbawionych szansa, problem łatwej dostępności do opioidów i uzależnień czy nieporadność emocjonalną w wychowywaniu dzieci. Dzieje się dużo, ale tak naprawdę wszystko sprowadza się do banalnych rozwiązań i przewidywalnych przesłań: gdy tylko będziesz ciężko pracować i walczyć o siebie, masz szansę na sukces. To trochę za mało, jak na film, który miał uchodzić za solidnego kandydata do Oscarów.