– daję 5 łapek!
Trailer był za dobry. Piętrzył pytania, które podczas właściwego seansu już tak nie ekscytują.
Ekranizacja thrillera brytyjskiej pisarki pozostawia wiele do życzenia, ale jest to film, nad którym – jeżeli nie czytaliśmy książki – warto się przez chwilę pochylić.
Tytułowa dziewczyna z pociągu to Rachel (Emily Blunt). Poprzez pierwszoosobową narrację wyznaje nam, iż mąż zawsze powtarzał, że ma zbyt bujną wyobraźnię. Bo czy normalne jest, że codziennie zastanawia się, jak żyją ludzie, zamieszkujący domy mijane przez nią podczas podróży pociągiem?
Szczególnie upodobała sobie pewną kobietę. „Zauważyłam ją jakiś czas temu i stała się dla mnie ważna”. Obserwuje ją dzień w dzień – gdy stoi na ganku, odpoczywa przy kieliszku wina, kocha się z mężem. Rachel szkicuje jej rysy, zastanawiając się, czy nieznajoma jest malarką, lekarką, czy umie gotować… Nadaje jej różne imiona – codziennie inne – w zależności od własnego nastroju.
Chociaż Rachel jest malowana czarnymi barwami – lubię ją. Czuję niepohamowaną sympatię do tej żałosnej istoty. Kobieta zdaje się reprezentować sobą wszystko, co godne pogardy. Pijana, brudna, odgraża się wszystkim wokół, ledwo trzymając się na nogach. Nie może pogodzić się z tym, że mąż zostawił ją dla innej i wraz z nową żoną mieszka teraz w domu, który to Rachel urządzała. Choć kobieta zdaje się już sama w siebie nie wierzyć – ja nie mogę nie trzymać za nią kciuków.
Kiedy zostajemy już wprowadzeni w świat Rachel, następnym krokiem jest poznanie Megan (Haley Bennett). Zmysłowa blondynka pracuje jako niania, choć nie przepada za dziećmi. Psychoterapeucie (Edgar Ramirez) zwierza się, że ciągle kogoś udaje. „Byłam zbuntowaną nastolatką, kelnerką, szefową galerii, dziwką”. Mąż (Luke Evans) oczekuje od niej, by była też matką, ale Megan po pracy jak najszybciej biegnie do domu i bierze prysznic, by zmyć z siebie zapach dziecka, którym się opiekuje.
Trzecim elementem układanki jest Anna (Rebecca Ferguson) – szczęśliwa pani domu, która oczu nie może oderwać od swojej maleńkiej córeczki. Żartuje, że niedaleko do tego, by jej serce eksplodowało z ogromnej miłości i niewypowiedzianego szczęścia. Piękny dom, kochający mąż, urocze dziecko – czego chcieć więcej?
Co łączy te trzy kobiety?
Megan jest nianią dziecka Anny, a Rachel byłą żoną jej ukochanego męża (Justin Theroux).
Do pierwszego trupa jest całkiem nieźle. Narracja wciąga i choć akcja rozwija się wolno, to można zobaczyć w „Dziewczynie z pociągu” fragment dobrej obyczajówki. Kiedy już jedna z kobiet otrzymuje status zaginionej – atmosfera zamiast rozpalać, raczej stopniowo stygnie.
Uważane przeze mnie początkowo za duży plus inwersje czasowe, zaczynają irytować. Za dużo, w następujących bezpośrednio po sobie scenach, egzaltacji. Dramatyczne okrzyki, spektakularne wyznania, łzy, krew. Brakuje stopniowania napięcia, za dużo zostaje rzucone naraz.
Realizacja jest nierówna, jakby połączono kilka różnych pomysłów na film. Siedząc w sali Cinema City, miałam wrażenie, że reżyser obejrzał kilka dobrych thrillerów, zanotował zagrania, które zrobiły na nim wrażenie i postanowił zastosować je wszystkie, choć niektóre zupełnie do siebie nie pasują.
Czasami liczne detale i powoli sunąca po nich kamera pomagają poczuć, że jesteśmy w tym samym pokoju, co bohaterowie. Możemy swobodnie się rozejrzeć. Pozwala się nam skupić na zacieranych dłoniach, roztrzęsionych stopach. Śledzimy spojrzenia i drgania kącików ust, widzimy krajobraz za oknem. To bardzo zagęszcza atmosferę, ale w końcu i nuży.
Film jest wulgarny i brutalny. Seks, alkohol i krew. Czasami zostaje pokazane trochę za dużo. Coś, co mogłoby rozkosznie (nie jestem pewna, czy to odpowiednie słowo w kontekście uderzania w kobiecą twarz kamieniem) pobudzać naszą wyobraźnię – zostaje ordynarnie podane nam na talerzu.
Obraz przypomina mi „Zaginioną dziewczynę”, która nie przypadła mi do gustu, ale była jednak lepszą wersją podobnych zabiegów.
„Dziewczyna z pociągu” porusza istotne w społeczeństwie i złożone zagadnienia, takie jak macierzyństwo, alkoholizm, małżeństwo. Walka Rachel z samą sobą napawa przemieszanym ze zniesmaczeniem niepokojem, ale też momentami budzi dumę poprzedzoną politowaniem.
Myślę, że forma filmowa nie udźwignęła historii, która ma potencjał. Niepowodzeniem zakończyła się próba zmieszczenia jej w niespełna dwóch godzinach ekranizacji. Choć możemy doszukiwać się w filmie prób psychoanalizy i próbować wyciągać wnioski – thrillerem wciąż pozostaje średnim.