Dziedzictwo. Hereditary to zbiór filmowych straszaków przedstawiony w skondensowanej i iści kinowej formie. Ari Aster czerpie pełnymi garściami z tradycji horroru, wkracza na mroczne tereny diabolicznej religijności, rozprawia się z dziedziczeniem rodzinnej traumy i psychopatycznym postrzeganiem rzeczywistości. Inspiruje się mistrzami kina z Romanem Polańskim na czele, a klimat Dziecka Rosemary wywołuje gęsią skórkę. I choć sam twórca rozrzuca dziesiątki tropów interpretacyjnych i podrzuca znaki zapytania, film jest misternie utkaną opowieścią grozy, w której emocje oczekiwania na najgorsze są największą siłą.
Umiera babcia. Rodzina nie popada w spazmatyczne szlochy, a raczej oddycha z ulgą. Jedynie trzynastoletnia wnuczka, Charlie (Milly Shapiro), zmaga się z żałobą po ukochanym członku rodziny. Nikt się nie spodziewa, że nestorka skrywała liczne tajemnice, które wkrótce zaczną wychodzić na jaw, angażując w nie Annie (Toni Collette). Seans spirytystyczny, prześladowanie upiorami i mroczna duchowość wypełnią jej życie. Kiedy przypadkowo w tragicznych okolicznościach zginie jej córka – Charlie, Annie znajdzie się krok od szaleństwa. Trauma przybiera na sile, a niewypowiedziane żale doprowadzą ją do spirali trudnych emocji i psychopatycznego zatopienia się w rytuałach. Aster wywołuje duchy i robi to niezwykle udanie.
Dziedzictwo. Hereditary skutecznie straszy. Duża w tym zasługa zdjęć Pawła Pogorzelskiego, który doskonale operuje zbliżeniami, kątami ustawienia kamery i subtelnymi ruchami. Kamera zdaje się być zawieszona w powietrzu, momentami obraca się niczym człowiek wodzący wzrokiem po pomieszczeniu, któremu umyka najważniejsze – cień skrywający się gdzieś w kącie. To obraz i dźwięk w dużej mierze kształtuje finalny efekt, dzięki czemu Ari Aster zyskuje przestrzeń na bawienie się motywami. Wpycha swoich bohaterów w ramy antycznej tragedii i sprawia, że nad ich losem wisi niewyjaśnione fatum. Genialnym posunięciem staje się uczynienie papierowej makiety domu centralnym rekwizytem. Annie pieczołowicie dodaje kolejne elementy, z precyzją odzwierciedla rzeczywistość, ale nad niczym nie sprawuje kontroli. Nad życiem jej i rodziny władzę ma nieodgadniona siła wyższa.
Aster tworzy kino niewygodne i uwierające. Przecież, gdy pozbędziemy się horrorowej oprawy, spoglądamy na bolesny rodzinny dramat, w którym przeszłość ciąży na teraźniejszości i nie pozwala na samowolne kreowanie przyszłości. Bohaterowie o udręczonych twarzach – z genialną Toni Collette na czele – nie są w stanie uwolnić się od swoich przodków i błędów przez nich popełnianych. Wpadają w sidła tych samych destruktywnych zachowań i pokazują, że traumy stają się dziedziczne.
Dziedzictwo. Hereditary to film, który nie zadowala się banalnym straszakami. Powoli buduje atmosferę i niezwykle imponująco operuje kamerą. Ocieka w tropy interpretacyjne i powoli wciska w fotel z narastającego napięcia. Sprawia, że zamieramy w oczekiwaniu na nieuniknione wydarzenia, które finalnie i tak potrafią zaskoczyć maestrią reżyserskich rozwiązań.
Aster czerpie z nowej fali amerykański horrorów, na której perfekcyjnie surfują Jordan Peele (Uciekaj!) i David Robert Mitchell (Coś za mną chodzi). Bierze dobrze znaną konwencję i próbuje ją nagiąć do swoich celów. Korzysta z klasycznych chwytów, ale z premedytacją wykoleja pociąg pędzącej narracji, by wejść na nową i zaskakującą drogę. Aster na ołtarzu kładzie najświętszą komórkę społeczną – rodzinę – w której zagubieni bohaterowie poszukiwali otuchy i schronienia. Reżyser sprawia, że lęk staje się namacalny i przeraźliwie trudny do okiełznania. Dziedzictwo. Hereditary to film, który być może nie zachwyca oryginalną formą, ale powraca w myślach jako misternie utkana sieć rodzinnych powiązań. Idźcie i bierzecie z niego wszyscy!
Za seans dziękuję: