Zaczyna się w iście lynchowskim stylu. Kustosz sztuki, Vasid, zasiada na krzesełku w nieco oderwanej od rzeczywistości muzealnej sali pełnej sakralnych obrazów. Kawaler z niecierpliwą matką, pełen zwątpienia w powodzenie życiowe, zostaje uwiedziony przez rudowłosą piękność – o wiele za ładną jak na jego możliwości – która prosi go o kradzież jednego z obrazów. Nie ma tu kunsztownego planowania, mężczyzna od razu przechodzi do czynu, a Tomasz Mielnik rozpoczyna przedziwną Drogę do Rzymu.
Droga do Rzymu – Kiedy Lynch spotyka Andersona
Chaos wyobraźni spina w jedną przestrzeń pociągu. Swój świat zaludnia absurdalnymi i wykrzywionymi postaciami, które przywodzą na myśl bohaterów kina noir, heist movie czy coming-of-age. Poplątana fabuła wypełnia się przeróżnymi opowieściami przypadkowo napotkanych współpasażerów, by zanurzyć się w religijne dogmaty, zastanowić się nad tym, czym jest świętość i zejść do piekieł. Tomasz Mielnik wypełnia swój film symbolami, nośnymi hasłami i żongluje groteskowymi motywami i nawet przemienia wodę w wino. O ile potrafi przyciągnąć oryginalnym konceptem i niebanalnym sposobem opowiadania, ostatecznie brakuje mu wyraźnego domknięcia, które mogłoby w pełni usatysfakcjonować.
Droga do Rzymu to patrzenie w krzywe zwierciadło. Filozoficzna rozprawa, w której świętości zderzają się z brukiem. Mielnik krytycznie przygląda się współczesności, gdzie człowiek – choć przebywa wśród ludzi – jest samotny, a dawne ideały wiary już dawno się zdewaluowały. Aby to pokazać polski reżyser angażuje pochód przedziwnych postaci – księży, zakonnice, kardynała, a nawet szatana i świętego Antoniego. Wkłada w ich usta soczyste i dosadne dialogi, którego niosą w sobie cały komizm filmowej opowieści. Widzimy księdza, który prowadzi taksówkę, a w między czasie spowiada, wychodząc naprzeciw potrzebom zabieganych ludzi: „Po spowiedzi czujesz się lepiej niż po basenie, łaźni czy solarium”. Przynosi orzeźwienie dla duszy, wyciąga pomocną dłoń i zdaje się, że jeszcze tylko on wierzy w sens swojego działania.
Czeska produkcja pełna jest niebanalnego humoru i konsekwentnego prowadzenia akcji. Pomimo wyobraźniowego mirażu, trudno tutaj o radosne i barwne przesłanie. Droga do Rzymu staje się mieszanką stylów, dzięki czemu intryguje i przyciąga, choć nie zawsze jest jasna. Wes Anderson podaje tutaj rękę Royowi Anderssonowi, a całość spina czeski dystans i radość opowiadania.