7 – daję 7 łapek!

Najmocniejszym punktem najnowszego Marvelowskiego hitu jest umiejętne połączenie dwóch światów – fantastyki i realizmu. Bohaterowie medytują i oddzielają swoje ciało astralne od ziemskiego, ale równocześnie korzystają z Wi-Fi i słuchają Beyoncé na MP3.

Doktor Strange

Co prawda w pierwszej scenie obserwujemy jakieś dziwne magiczne obręcze, służące do tortur – ale później długo wszystko wydaje się zupełnie zwyczajne. Dzięki temu twórcy pozyskują absolutne zaufanie widza. Ostatecznie jestem w stanie przyjąć za pewnik każdą komiksową bzdurę.

Doktor Stephen Strange jest wybitnym neurochirurgiem. Wydaje się, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Wystarczy mu rzut okiem, by pozyskać diagnozę. W tym szpitalu to człowiek od zadań specjalnych. Kiedy inni nawalają – on ratuje sytuację.

W pierwszych minutach filmu wyszarpuje pacjenta ze szponów śmierci, kiedy to od tego po stwierdzeniu zgonu już zaczynano pobierać narządy. „Nie pozwolę Panu operować trupa” – wszelkie protesty na nic, bo Strange brawurowo przywraca nieszczęśnikowi funkcje życiowe. I nie ma tu żadnych czarów! Od początku jesteśmy prowadzeni poprzez terminologię naukową i wiarygodną argumentację.

Kadr z filmu "Doktor Strange".

Kadr z filmu „Doktor Strange”.

Rzucający się wcale nie tak natrętnie cień „Avengers” jest raczej oczywisty. Ale czy twórcy mieli na celu przywołać na myśl widza także inne obrazy?

Zgłębianie tajemnicy czasu i próby ingerencji w czasoprzestrzeń przywodzą na myśl „Interstellar” Nolana, a kilka scen jest jak wyjętych z jego „Incepcji”. Dobre i złe moce manipulują otoczeniem niczym Leonardo diCaprio i Ellen Page w swoich snach. Budynki materializują się i znikają, samochody poruszają się w pionie, ludzie ześlizgują się z pochylającej się drogi.

Doktor Stephen Strange momentami wydaje się być kopią doktora Gregorego House’a. Genialny cynik. Długie ujęcie sceny przechadzania się szpitalnym korytarzem – jak wyrwane z popularnego serialu – przedstawia ignoranta wartościującego ludzkie życie według stopnia zawiłości schorzenia. Egocentryczny Strange boleśnie rani oddaną mu Christine, ponieważ nie radzi sobie z jakimikolwiek adresowanymi do niego ciepłymi uczuciami. Przeraża go, że ktoś może się nad nim litować. Nie chce zobowiązań.

Doktor Strange nie czeka na pacjentów. On ich sobie wybiera. Na przykład pędząc swoim zjawiskowym samochodem. Dysponuje gadżetami godnymi Tony’ego Starka czy Bruce’a Wayne’a, choć wskazana scena chyba najmocniej kojarzyła mi się z Bondem. Strange odrzuca kolejne nieciekawe przypadki aż w końcu głos dobiegający z samochodu przedstawia coś, nad czym mógłby się pochylić. Zaaferowany przesłanym zdjęciem czaszki, powoduje wypadek samochodowy.

Stephen Strange budzi się w szpitalu i dowiaduje się, że jego życie nie będzie już wyglądało tak samo. Uszkodzone nerwy odmawiają mu posłuszeństwa. Drżącymi rękami nie przeprowadzi już żadnej operacji.

Doktor obsesyjnie poszukuje metody uleczenia. Dociera do Katmandu, gdzie poznaje władających potężną mocą obrońców Ziemi. Nauki tam pobrane mają przywrócić mu sprawność w rękach. Okaże się jednak, że bardziej niż Strange Przedwiecznej i Mistrzów – oni potrzebują jego.

Kadr z filmu "Doktor Strange".

Kadr z filmu „Doktor Strange”.

Dobrze ujęty dualizm jest rozbrajający. Scena, w której ubrany niczym baśniowy mag Strange wpada do najzwyklejszego w świecie szpitala i każe się operować po tym jak ucierpiał w magicznej walce z siłami zła – jest jedną z moich ulubionych.

Nie zawodzą efekty specjalne. Wybrałam się do Cinema City na seans w wersji 3D i byłam pod wrażeniem.

A przy całej doskonałości technicznej, „Doktor Strange” jest chyba najmniej komiksowym pod względem fabuły dzieckiem Marvela. Śmiejcie się – ale mnie prowokował do refleksji. Zagadnienie czasu i równoległych wymiarów dalej dobrze się w kinie sprzedaje.

Obsada filmu to czysta rozkosz! Czarujący (dopiero po metamorfozie) Benedict Cumberbatch, jak zawsze idealny w kreacjach drugoplanowych Chiwetel Ejiofor, urocza Rachel McAdams, niezawodny Mads Mikkelsen oraz Tilda Swinton, która bezbłędnie jednym spojrzeniem – drgnięciem ust – potrafi wyrazić dokładnie to, co trzeba.

About the Author

Radiowiec, prawnik, podróżnik. Niekoniecznie w takiej kolejności. Nade wszystko: kinomaniak.

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply