W jego żyłach płynie irlandzka (ojciec) i żydowska (ze strony matki) krew, a urodził się w Wielkiej Brytanii 29 kwietnia 1957 roku. Oprócz angielskiego, ma obywatelstwo irlandzkie.
Studiował aktorstwo, a na dużym ekranie zadebiutował już jako nastolatek. Jego pierwszy film z prawdziwego zdarzenia to słynny „Gandhi” z 1982 roku, w którym otrzymał niewielką rolę. Kolejne, już większe, to m.in. kreacje w filmach: „Pokój z widokiem”, „Moja piękna pralnia”, „Nieznośna lekkość bytu”.
Aż w końcu pojawiła się biograficzna „Moja lewa stopa” i pierwszy spośród rekordowej liczby Oscarów za pierwszoplanową rolę męską. Kolejne przyszły wraz z występami w filmach „Aż poleje się krew” i „Lincoln”. Inne znane i cenione produkcje z Danielem to „Ostatni Mohikanin”, „W imię ojca”, „Bokser”, „Gangi Nowego Jorku” czy „Nine-Dziewięć”.
Daniel jest perfekcjonistą. Jego filmowe kreację powalają na kolana. To jeden z tych nielicznych aktorów, których nie poznajesz na ekranie, mimo że jesteś przyzwyczajony do jego twarzy i głosu. Zawsze powtarzam to w kontekście Ala Pacino, przy którym zauważyłam to po raz pierwszy, ale uważam, że z Danielem jest tak samo. On gra całym sobą. W danym momencie jest tylko i wyłącznie swoim bohaterem i jest nim w całości. Trudno rozpoznać w nim znanego z fotosów i wywiadów aktora.
O jego zaangażowaniu świadczy chociażby to, jak przygotowuje się do roli. Przed „Gangami z Nowego Jorku” poza planem nosił stroje z epoki, „W imię ojca” sprowokował go do spędzenie trzech dób w celi więziennej i zaprzestania snu, a przygotowując się do „Boksera” kilka miesięcy trenował boks.