Scena rozświetlona reflektorami. Krzyk rozentuzjazmowanego tłumy, który w napięciu oczekuje na swoją gwiazdę. To publiczność stworzyła Dalidę, a ona nie mogła żyć bez publiczności. Lisa Azuelos przedstawia chronologiczną przebieżkę po życiorysie piosenkarki, stara się o lekką ekstrawagancję, ale nie wychodzi ze schematu o nieszczęśliwym łabędziu. Dalida to filmowa opowieść o kobiecie i jej romansach. Czegoś zabrakło, ale film wciąż ogląda się dobrze, głównie za sprawą genialnej Svevy Alviti.
Dalida – ból tęsknoty za szczęściem
Dalida była francuską piosenkarką, która szturmem zdobyła listy przebojów. Jej piosenki śpiewał cały świat, a ona odniosła niebywały sukces, zdobywając 70 złotych płyt. Z powodzeniem podążała z duchem czasu, dopasowując się do panujących muzycznych mód. Nie zatrzymywała się w pół kroku, przeszła drogę od paryskiej Olimpii do Carnegie Hall w Nowym Jorku. Na scenie błyszczała, nabierała barw, kiedy w życiu prywatnym nieustannie poszukiwała szczęścia.
„O życiu się nie marzy, życie się przeżywa” mówi Orlanda (Riccardo Scamarcio), brat Dalidy, podczas jednego z rodzinnych spotkań. To dosadny komentarz, który stawia wokalistkę gdzieś pomiędzy rzeczywistością a kolorowym marzeniem o czymś więcej. W filmie zresztą pada kilka ciekawych kwestii, trącących pseudofilozofią, ale gdyby się nad nimi pochylić, można prowadzić ciekawe dyskusje. Alviti nie daje szans na polemikę, przedstawia fakty o związkach Dalidy, traktując jej piosenki niezwykle pretekstowo. Doskonale dobrana ilustracja muzyczna dopełnia filmową fabułę, prowadzi narrację i uwypukla stan emocjonalnych bohaterki. Szkoda tylko, że francuska reżyserka nie pochyliła się nieco bardziej nad osobowością i problemami Dalidy, zatapiając się w jej nieustannym „byciu-ku-miłości” jako paśmie niekończących się ekstatycznych wzlotów i bolesnych upadków.
Dalida to piękny teledysk, który układa się w przejmująco smutną opowieść o życiu z tęsknotą za miłością, partnerstwem i uwielbieniem publiczności. Genialna rola Svevy Alviti daje impresję kim była Dalida, ale to tylko wątłe złudzenie, że choć trochę poznaliśmy wielką artystkę i jej życie. Piękne zdjęcia i muzyczne opowiadanie przyciągają uwagę, wzbudzają zainteresowanie i szkicują jej ulotny portret. Choć chronologiczna opowieść nie sili się na oryginalność, Lisa Azuelos całość osadza w powtarzających się motywach, dzięki czemu film delikatnie płynie i przyciąga uwagę. To błyskotka, która niezwykle cieszy oko widza.
Francuski film nie oddaje w pełni osobowości Dalidy, wikła się w opowieść o kobiecie i jej mężczyznach. Nie stawia żadnych diagnoz czy tez. Azuelos przypomina najważniejsze przeboje Dalidy, wzorem artystki tworzy efektowne show. Tylko aktorską kreacją Alviti zbliża się do Niczego nie żałuję – Edith Piaf Olivera Dahana, a to już duże osiągnięcie. Dalida to lubieżna przyjemność oglądania show, którego może pozazdrościć sama Madonna.