– daję 4 łapki!

Człowiek, który zabił Don Kichota to latający cyrk Terry’ego Gilliama. Sztuczki magiczne, przewrotne rozwiązania i pomieszanie fantazji z rzeczywistością odmeldowują się gotowe do działania. Szkoda, że z dawnej dezynwoltury Monthy Pythona pozostało tylko przaśne pomieszanie z poplątaniem nurzające się w momentami nieśmiesznych odmętach absurdu. Dzieło życia mistrza przynosi ponure rozczarowanie nadmiarem atrakcji wrzuconych w fabularny chaos.

Człowiek, który zabił Don Kichota

Człowiek, który zabił Don Kichota

Gilliam tworzy autotematyczną opowieść, próbując rozprawić się z fatum ciążącym na ekranizacjach powieści Miguela de Cervantes. Sam reżyser zmagał się z historią Don Kichota od 2000 roku nieustannie wpadając w kłopoty finansowe. Trudno się dziwić budżetowym tarapatom, kiedy patrzy się na niekończące pasmo atrakcji. Człowiek, który zabił Don Kichota przeładowany jest inscenizacyjnym przepychem, komputerowymi (trącącymi nieco myszką) efektami, jak i magicznymi hiszpańskimi plenerami. W tym wizualnym zachwycie można z łatwością się zatopić, ale – niestety – szalona fabuła nie daje o sobie zapomnieć.



Toby (Adam Driver) jest reżyserem, który gdzieś w hiszpańskiej głuszy ma za zadanie wyreżyserować wysokobudżetową reklamę. Powracają do niego wspomnienia młodzieńczych lat, kiedy w pobliskim miasteczku, przy pomocy lokalnej społeczności, reżyserował swój film studencki o losach Błędnego Rycerza. Postanawia odwiedzić swoich dawnych aktorów. Wkrótce przekona się, że szewc Javier (Jonathan Pryce), wcielający się w postać Don Kichota, nigdy nie porzucił swej roli. Mały film odmienił ludzkie życia, a sam Toby zostanie wplątany w błędną wędrówkę z szaleńcem u boku. Gdzieś na horyzoncie pojawi się rosyjski potentat przemysłu alkoholowego i ambitny producent, który zrobi wszystko, by zagwarantować sobie lukratywny kontrakt na reklamę wódki. Rozpocznie się taniec poplątaniec, w który XXI wiek przeplata się z XVII-wiecznymi ideałami.

Człowiek, który zabił Don Kichota

Człowiek, który zabił Don Kichota

Człowiek, który zabił Don Kichota gdzieś u podstaw jest historią zatapiania się w fantazji. Opowieścią o artystycznej dezynwolturze, która napędza do działania i pozwala tworzyć piękne, odległe rzeczywistości. Wyobraźnia potrafi też wciągać, pozbawia kontaktu z rzeczywistością i rozsadza logiczne rozumowanie. Gilliam igra ze zmysłami, przyciągam rozbuchanymi inscenizacjami, ale traci gdzieś po drodze cięty język i pozbawiony ograniczeń humor. Jego film przypomina wymęczony obrazem poskładany z wielu nie do końca pasujących do siebie elementów.

Człowiek, który zabił Don Kichota

Człowiek, który zabił Don Kichota

Brytyjskie reżyser opowiada o magii tworzenia, życiu złudzeniami, dorzuca komentarz do seksistowskiego traktowania kobiet, obśmiewa biznes filmowy, a do tego nie zapomina o wpleceniu historii miłosnej. Latający cyrk jest szarpany przez wiatr pełen pomysłów. Człowiek, który zabił Don Kichota za bardzo dał się porwać wichurze, a w szaleństwie Gilliama trudno znaleźć solidne logiczne podstawy. Chaos przejął kontrolę.

 

Za seans dziękuję


 


Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply