Kino bohaterskie funkcjonuje według z góry narzuconego schematu – mamy bohatera i jego antagonistę, świat/naród/społeczeństwo staje w obliczu zagrożenia, a jego los zależy od ostatecznego pojedynku dobra za złem. Cały myk tworzenia intrygujących opowieści polega na dodawaniu smaczków, bawieniu się konwencją i żonglowaniu przywarami postaci. Marvel doskonale czuje się w odgrzewaniu i podgrzewaniu dobrze znanej historii, opowiadając ją raz śmiesznie, a raz poważnie. Czarna pantera wpisuje się w ten drugi nurt i z lubością rozdrapuje rany współczesnych kryzysów społecznych, by pokazać, że najważniejsze jest wyciągnięcie pomocnej ręki.
Początkowo otrzymujemy wprawnie przygotowane wprowadzenie do mitologii świata Wakandy. Poznajemy genezę afrykańskiego państwa, zatopionego gdzieś pomiędzy górami, które posiada nadzwyczajną mądrość we władaniu i technologiczną siłę. Obywatele pozostawieni sami sobie nie ingerują w sprawy zewnętrznego świata. Żyją w dobrobycie i spokoju Wszystko do czasu, aż w zamachu ginie król, a tron obejmuje jego syn – T’Challa (Chadwick Boseman). Na horyzoncie pojawia się pierwszy kryzys, a od działania Czarnej Pantery zależą losy świata.
Czarna Pantera buduje swój odrębny świat. Stwarza intrygujących bohaterów, którzy poruszają się w fenomenalnie skonstruowanej rzeczywistości. Trudno oderwać oczy od barwnych obrazów i inspirujących połączeń afroamerykańskiej kultury z afrykańskimi nawiązaniami. Na ekranie goszczą czarnoskóre postaci, które – w końcu – wyrywają się schematom. Pisząc o kolejnym superbohaterze Marvela, nie powinnam zwracać uwagi na jego płeć czy kolor skóry, ale stworzenie filmu, który opiera się na tak jednorodnej grupie charakterów (tylko dwóch białych mężczyzn!) – z dala od wymuszonej poprawności politycznej – zasługuje na pochwały. Na taki powiew świeżości czekałam z utęsknieniem, zwłaszcza że u Ryana Cooglera również kobiety nie dają się zamknąć w stereotypowych postawach. Dzięki temu Czarna Pantera walczy ze złem, mając u boku genialnego freaka Shuri (Letitia Wright), bojowniczą Okoye (Danai Gurira) i niezwykle sprawną Nakię (Lupita Nyong’o). Dream team!
Coogler nie prężyć swych muskułów na marne. Nie chce tylko tworzyć efektownej pokazówki, choć sceny pościgów wychodzą mu genialnie – nieco gorzej bywa z walką wręcz – ale przez metaforykę przedstawionego świata doskonale komentuje naszą, szarą rzeczywistość. Opowiada o stawianiu murów, uprzywilejowanej pozycji „białego i bogatego człowieka”, a także wprowadza rozważanie na temat kryzysu imigracyjnego. Czarna Pantera staje się przez to pięknym obrazem z równie mądrym przesłaniem. Odbiega przez to nieco od przaśnego i lekkiego stylu marvelowskich historii.
Czarna Pantera zachwyca wizualną stroną, jak i fenomenalną ścieżką dźwiękową. Mieszanka hip-hopowych dźwięków z afrykańskimi rytmami niesie bohaterów przez piękne przestrzenia Wakandy czy ciasną i duszną Koreę. Kocie ruchy, szorstkie mruczenie i radosne prezentowanie wakandysjkich gadżetów to doskonała rozrywka. Coogler stworzył kompletną wypowiedź, w której bohaterowie wyrażają gniew za krzywdy i niesprawiedliwość. Niosą postulat stworzenia wspierającej się społeczności. Czarna Pantera to barwne marzenie o zmianach. Na takiego superbohatera warto było czekać!