Comandante zastąpiło Challengers jako film otwarcia 80. Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Wenecji. Włoskie kino wojenne o faszyście, który sprawiedliwie podchodził do świata. To cicha celebracja człowieka, który nie podąża ślepo za regułami i rozkazami, ale potrafi wyciągnąć pomocną dłoń w sytuacji bez wyjścia. Bez fajerwerków w ciasnej przestrzeni w skupieniu na ludzkich twarzach i emocjach Eduardo De Angelis opowiada o nadziei, że nawet w świecie kontrolowanym przez instynkty przetrwania, można zachować twarz.
Comandante – wojenna laurka
Salvatore Todaro (Pierfrancesco Favino) jest dowódcą na łodzi podwodnej, która podczas II wojny światowej wyrusza na misję. Młodzi mężczyźni rozstają się ze swoimi ukochanymi, by zanurzyć się pod wodę i stawić czoła wrogowi. Zdają sobie sprawę z powagi sytuacji. Są przekonani, że to ostatnia wyprawa ich życia. Nie traktują jej jako przygody, ale z powagą podchodzą do powierzonego zadania. Wszyscy, niezależnie od pochodzenia – czy z Neapolu czy z Sycylii – spędzają ze sobą czas w małej przestrzeni, poznają się i stawiają czoła wyzwaniom, które się przed nimi pojawiają. Mężczyźni są męscy, a kobiety delikatne i oddane, z nagą piersią wyczekujące powrotu ukochanych.
Eduardo De Angelis opowiada historię opartą na faktach. Rzeczywiście w 1940 roku włoski okręt podwodny został zaatakowany przez Belgów, którzy wciąż jeszcze nie przyłączyli się do wojny. Dowódca Todaro nie pozostawił ocalałych z zatopionego okrętu na pewną śmierć. Łamiąc reguły, wziął ich pod swoje skrzydła. Nie ugiął się nawet wtedy, gdy na horyzoncie pojawiła się wroga brytyjska jednostka. Wyprosił chwilowe zawieszenie broni, by mógł bezpiecznie eksportować marynarzy na stały ląd. I choć jego postawa zakrawa o szaleństwo, Salvatora zdaje się najbardziej opanowanym i pewnym siebie człowiekiem na pokładzie.
Pierfrancesco Favino tworzy postać z krwi i kości. Stara się uciec od budowania monumentalnego pomnika, ale nie zawsze mu to wychodzi. Choć Salvatore Todoro nosi kilka rys, a jego fizyczność nie pozwala mu na pełnię sprawności, z Comandante wyraźnie wybija się podziw i uwielbienie. De Angelis nie tworzy hagiografii, ale nie ucieka od schematu cichego bohatera, który ze stoickim spokojem ratuje ludzkie życia.
Przeczytaj także: Bestie
Zresztą cały Comandante przepełniony jest dostojeństwem i spokojem. Napięcie budowane jest przez elektryzującą współczesną muzykę i klaustrofobiczne przestrzenie. Brak tu jednak pewnej nerwowości i niepewności, które wypełniają kino wojenne. Testosteron nie bucha z każdej strony. Nikt niczego nie chce nikomu udowadniać. Znajdzie się nawet miejsce na lekki humor i wspólne międzynarodowe gotowanie. W ten sposób powstaje urocze kino o mrocznych czasach. Brak w nim rozliczenia z przeszłością. Pełno zaś uwielbienia człowieka, który jednak wierzył w idee faszyzmu.
De Angelis zrealizował film o włoskim bohaterze. Pociągnął swoją opowieść grubą kreską. Oparł się o schemat i nie wypłynął poza jego rejony. Comendante staje się przez to ciężkostrawną laurką, która z pewnością o wiele lepiej poradziłaby sobie kilka lat temu.
daję 4 łapki!