Żyjemy w świecie wiecznych narcyzów. Pragniemy nieustannej uwagi. Pochwał, spoglądania z aprobatą i poklasku. Cisza napawa lękiem. Brak odpowiedzi uderza w ego, a strach przed zapomnieniem popycha do radykalnych kroków. Kristoffer Borgli w “Chora na siebie” przygląda się młodym ludziom, diagnozuje społeczeństwo wiecznej atencji i tworzy uderzającą krytykę świata, w którym króluje potrzeba bycia w centrum.

Signe (Kristine Kujath Thorp) jest dziewczyną artysty. Thomas (Eirik Sæther) dba o nią i chce, by była w centrum jego uwagi, ale jego ego czasami wyrywa się do przodu, by odgrywać pierwsze skrzypce. Poznajemy ich, kiedy świętują urodziny dziewczyny, a Thomas przygotował dla niej kilka niespodzianek. Jedną z nich jest zamówienie bardzo drogiego wina. Trunek o wartości ponad 2 tys. dolarów trafia na stół, a w głowie mężczyzny już rodzi się chytry plan jak uciec i nie płacić. Młodzieńcza brawura i adrenalina, a może kolejny temat do rozmów ze znajomymi? Thomas staje w centrum uwagi, dzieląc się z przyjaciółmi swoimi dokonaniami. Signe spogląda z zazdrością, a jej ego aż krzyczy o odrobinę atencji dla siebie. To rozpocznie spiralę wydarzeń, których nikt nie będzie mógł zatrzymać. 

Przeczytaj także: Baby Broker

Co zrobić, żeby wszyscy zwracali na ciebie uwagę? Jak daleko można zatracić się w kłamstwie? Czy istnieje granica ryzyka, na które jesteśmy gotowi, by znaleźć się na językach ludzi? Signe zaczyna niewinnie, kiedy staje się bohaterką, ratując przypadkową kobietę pogryzioną przez psa. Zaznawszy troski znajomych, chłonie ją ze zdwojoną siłą, więc kiedy schodzi na dalszy plan, postanawia zawalczyć o ich spojrzenia. Niebezpieczny lek sprowadzany z Rosji ma stać się środkiem do celu. Problemy zdrowotne, nieprzyjemna wysypka, aż w końcu nieodwracalne zmiany skórne na twarzy i hospitalizacja stają się pożywką dla spragnionej uwagi narcyzy. 

Borgli świadomie korzysta z hiperboli, wyolbrzymiając działania Signe do granic absurdu. Dziewczyna zatraca się w swoich działaniach, uzależniając się nie tylko od leków, ale obecności innych ludzi. “Chora na siebie” pokazuje świat, w którym liczą się spojrzenia, nagłówki czy liczba lajków. Choć media społecznościowe nie są w centrum filmowej opowieści, gdzieś między wierszami widzimy, jak Signe robi sobie zdjęcia, celebrując swoją wyjątkowości. Kłamstwo staje się pożywką dla narcystycznych zapędów, a przeciętność niepożądanym stanem codzienności. I choć cała opowieść opływa w powtarzalnych rozwiązaniach i punktowaniem niebezpiecznych zapędów, wciąż można z zaangażowaniem śledzić losy Signe.

Przeczytaj także: Blisko

“Chora na siebie” to film, który bywa kąśliwy, ale też dosadnie krytyczny. Borgli tworzy bohaterów, których nie można polubić, ale przy ich pomocy opowiada o świecie, w którym “ja” jest odmieniane przez wszystkie przypadki. W ekstremum jest dobra metoda, by mówić o zjawiskach społecznych. Kultura narcyzów jest faktem. Najważniejsze, by nie stała się epidemią. Dosadny film ku przestrodze przed zatraceniem się w potrzebie nieustannego bycia “naj”.

daję 6 łapek!

Related Posts

Amerykański sen nie jest dla każdego. Mit od zera do milionera już dawno upadł. Ciężka praca nie...

Czy myśleliście kiedyś o tym, jakby to było spotkać swoją starszą wersję? Czy miałaby dla Was...

Lubię filmy, które rozbijają magiczną bańkę, w której macierzyństwo to droga usłana płatkami róż....

Leave a Reply