Brytyjczyk pochodzenia nigeryjskiego od dziecka interesował się aktorstwem. Już jako trzynastolatek grywał w przedstawieniach teatralnych. Później ukończył studia w London Academy of Music and Dramatic Art.
Chłopak miał szczęście. Ledwo zadebiutował na dużym ekranie, a już trafił pod skrzydła samego Stevena Spielberga, gdzie w wieku 23 lat zagrał w dramacie historycznym „Amistad”. Najczęściej widujemy go w drugo- czy trzecioplanowych rolach, niejednokrotnie jednak wiele wnoszących do filmu. Bardzo polubiłam go za sprawą takich produkcji jak, „American Gangster”, „2012”, „Salt” czy „Plan doskonały”.
Później mieliśmy okazję oglądać Chiwetela w najlepszym filmie roku (Oscary 2014) – biograficznym „Zniewolony. 12 Years a Slave”. Porównuję ten film do „Amistad”, odkąd tylko go obejrzałam. Oba są o niewolnictwie. Oba traktują o wolnych ludziach, porwanych wbrew prawu, nawet temu dopuszczającemu niewolnictwo. Nieprzerwanie zachodzę w głowę, dlaczego „Amistad”, w którym wystąpili fenomenalni Morgan Freeman i Anthony Hopkins oraz Matthew McConaughey i Stellan Skarsgård, z cudowną muzyką niezrównanego Johna Williamsa przeszedł do historii kina bez echa i nagród, a zrealizowany 16 lat później „Zniewolony” może poszczycić się aż trzema Oscarami spośród dziewięciu nominacji.
Jedną z nich była ta Chiwetela – dla najlepszego aktora pierwszoplanowego. Ubiegł go jednak Matthew McConaughey.