– daję 5 łapek!
Nie taka „Chata” straszna jak ją malują! Nie jest to produkcja najwyższych lotów, ale ma szansę trafić do pewnego grona odbiorców.
Kilka lat temu czytałam książkę Williama P. Younga, której ekranizację stanowi film Hazeldine’a. Nie sposób nie patrzeć na obraz przez pryzmat pierwowzoru. Lektura była wciągająca i pożyteczna. Stawiała trudne pytania i w bardzo przystępny sposób poszukiwała odpowiedzi na nie. Nie moralizowała nachalnie i nie budziła śmieszności. Film okazał się płytszy.
Już na samym początku na ekranie pojawia się tytułowa „Chata”, szybko jednak przychodzi czas na mroczne retrospekcje. Dzieciństwo głównego bohatera było naznaczone smutkiem i strachem. Ojciec Macka jest zaangażowany w życie Kościoła, ale gdy zatrzaskują się za nim drzwi do domu, chwyta za butelkę z alkoholem i po pas.
Sceny odgrywające się w kościele, śpiewanie ku chwale Boga, dużo pobożnego gadania i powrót do filmowej teraźniejszości. Mack (Sam Worthington) jest już dorosłym mężczyzną, ma żonę i dzieci. Na jego życie kładzie się cieniem bolesna strata, ale teoretycznie jeszcze tego nie wiemy.
Mężczyzna znajduje w skrzynce list, który podpisał sam Bóg. Nadawca zaprasza go do tajemniczej chaty. Wtedy Mack przewraca się, traci przytomność i poprzez banalne zanikanie do bieli ponownie przenosimy się do przeszłości.
Szczęśliwa rodzinka, sielanka. Mack rusza z trójką dzieci na wycieczkę. Tutaj w filmie pojawia się to, czego zabrakło w książce. Udaje nam się poznać najmłodszą latorośl Macka. Nadano Missy osobowość. Dziewczynka jest mądra, spostrzegawcza, dobra, odważna i zabawna. Widz czuje do niej sympatię i rzeczywiście przejmuje się jej losem, gdy ta zostaje porwana.
Kiedy Mack odzyskuje przytomność, postanawia przyjąć zaproszenie z listu i pojawić się w chacie, w której zamordowano Missy. Tam spotyka Boga (Octavia Spencer), któremu zarzuca, że ten nie kocha swoich dzieci i pozwala na cierpienie na świecie.
To, co wprawia w zadumę w książce, w filmowej „Chacie” nie zdaje egzaminu. Dialogi są puste, nie wyczerpują tematu. Zawodzi też warstwa techniczna. Zdjęcia i montaż przywodzą na myśl niskobudżetowe seriale z kanałów popularności drugiego czy trzeciego rzędu. Całość nie ociera się jednak o przykrą żenadę. „Chata” bywa urokliwa i stanowi miłe dopełnienie lektury pierwowzoru.
Zapraszamy do śledzenia nas na Facebooku i Instagramie!
[R-slider id=”2″]